[rozmowa o książce] Anna Ignatowska: Może to prawda, że prawdziwym pisarzem należy się urodzić

Czy da się pisać dla dzieci bez infantylizacji? Jak opowiadać o emocjach, przyrodzie i codziennych dylematach małego bohatera z autentyczną czułością i mądrością? Anna Ignatowska, autorka książki "Opowieści mysiej treści", udowadnia, że można tworzyć literaturę dziecięcą, która bawi, uczy i wzrusza jednocześnie — bez moralizatorstwa, za to z szacunkiem dla młodego czytelnika.

W rozmowie dla Kulturalnych Rozmów opowiada o swoim spontanicznym procesie pisania, trudnej sztuce przełamywania własnych lęków twórczych oraz o tym, jak dzieci – jej własne i te w niej samej – inspirują każdą kolejną historię.

Anna Ignatowska Opowieści mysiej treści wywiad

Jak wyglądał Twój proces pisania? Czy opowiadania powstawały spontanicznie, czy miałaś wcześniej zaplanowaną strukturę?

Anna Ignatowska: Proces mojego pisania jest zawsze spontaniczny. Bywają dni, że w zasadzie nie mam weny. Ale gdy nadejdzie, jest jakby spoza mnie… Wtedy piszę niemal kompulsywnie. Pomysły w formie obrazów, historii pojawiają się w mojej głowie i od razu czuję wewnętrzny imperatyw pisania. Z reguły nie mogę się zatrzymać nawet na chwilę. Mogłabym nie jeść, nie pić i nie spać. Nie rejestruję połowy tego, co się do mnie mówi, ponieważ wciąż tkwię myślami w historii, która buduję w mojej głowie.

W ten sam sposób powstają wiersze, których jeszcze nie ujrzał nikt poza moimi domownikami i jakimś jednym wierszem, wydanym dawno temu we wspólnym, poetyckim almanachu. Struktura także objawia się już w trakcie pisania. Wtedy, gdy próbuję okiełznać swoją pisaninę w spójną całość. Choć są od tego wyjątki. Ostatnie kilkanaście tygodni pisałam książkę historyczną, stworzoną na podstawie zebranych przeze mnie wspomnień mojego adoptowanego dziadka. Tego rodzaju książka już z góry wymogła na mnie plan konstrukcji. Choć niektóre pomysły i ulepszenia nadeszły w trakcie pisania, to jednak ramy i założenia kompozycji ustaliłam sobie wcześniej. Pisanie książki historycznej rządzi się innymi prawami. Z reguły jednak nie tworzę planu. Choć pewnie powinnam.

Co było najtrudniejsze w pracy nad książką "Opowieści mysiej treści" – warstwa językowa, konstrukcja fabularna, czy może oddanie dziecięcej perspektywy?

To bardzo trudne pytanie. Wydaje mi się, że nic nie było dla mnie trudne. Jakąś niewielką niepewność sprawiało mi używanie słownictwa. To znaczy, wiele osób uważa, że jest zbyt trudne dla małych dzieci. Nie umiem się z tym zgodzić, gdyż jestem zdania, że dziecko należy od początku uczyć mądrego języka, bez zmiękczeń, zdrobnień i tak dalej. U mnie nie chodzi się do kościółka, tylko do kościoła, przyjmujemy hostię nie opłatek. U nas w domu nie je się papu, tylko obiad lub śniadanie. To się tyczy także babuni, dziadunia i wielu innych słów. To nie znaczy, że wcale nie używam przy dzieciach zdrobnień typu bułeczka, czy jabłuszko. Ale też nie jest to jedynym sposobem komunikacji z dzieckiem. U nas nie ma zmyślania, jest kłamstwo lub konfabulacja.

Infantylizacja dzieci nie jest niczym dobrym. Można gugać do niemowląt – to jest naturalne, gdy dziecko gurzy, czy gaworzy. Uczy się mowy poprzez używanie sylab. Gdy dziecko staje się już osobą komunikatywną, należy przestawić swój słownik na normalny. Nazwijmy go dorosłym. A przynajmniej tak uważam.

W pisaniu najtrudniej przychodzi mi pokazać komuś to, co stworzyłam. Czuję, jakbym musiała obnażyć się publicznie. Nawet we własnym domu.

Obawiam się krytyki, która mogłaby mnie przygnębić, albo zniechęcić. Mam wiele napoczętych książek dla dzieci, w których ugrzęzłam w połowie lub dalej, z braku pomysłu jak poprowadzić fabułę, aby była świeża, a nawet ze strachu, czy moja pisanina spodoba się komukolwiek poza moimi dzieciakami. Czasem tracę wenę i to jest chyba najgorsze. Nie mam także odwagi wysyłać swoich tekstów. To chyba najbardziej mnie ogranicza. Perspektywa dziecięca jest dla mnie oczywista, wciąż pamiętam czasy, gdy sama byłam dzieckiem. Na pewno bycie mamą także mi to ułatwia. Zwłaszcza że jestem mamą wielodzietną i od wielu lat dzieci są moją codziennością i wyzwaniem. Ich sposób myślenia, bolączki, przeżycia, spostrzeżenia są moim chlebem powszednim.

Czy pisanie dla dzieci różni się – według Ciebie – od pisania dla dorosłych pod względem odpowiedzialności lub emocjonalnego zaangażowania?

Na pewno tak. Każda opowieść dla dzieci jest rodzajem edukacji. Dobrze stworzona historia, w której młody czytelnik jednocześnie bawi się i uczy, jest nie do przecenienia. Co nie znaczy, że powinna być typową lekcją, czy moralizatorskim prawieniem mądrości autora. Książka dla dzieci powinna być zabawna i lekka. Powinna być przyjemna w czytaniu i wciągająca. Bardzo cieszy mnie, gdy moje dzieci szczerze się śmieją. Każdy taki fragment, przy którym wybuchają śmiechem, jest dla mnie na wagę złota. Pisanie dla dzieci sprawia mi szczególną przyjemność. Jednak trzeba podkreślić, że dla dorosłych napisałam dopiero kilka książek, z czego wydana została tylko jedna, a pozostałe trafiły do szuflady. Nie czuję się mocna w tworzeniu fabuły dla dorosłych. Może to prawda, że prawdziwym pisarzem należy się urodzić.
Anna Ignatowska Opowieści mysiej treści wywiad

Skąd wziął się pomysł na stworzenie książki o małym myszorze Pafnucym? Czy postać ta ma swój pierwowzór w rzeczywistości?

Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Spodobała mi się myszka, którą narysowała graficzka, z która początkowo wiązałam swoje nadzieje. Napisałam dla niej wiersz. Chyba moje córki chciały coś więcej, ale naprawdę już nie pamiętam, jak to dokładnie było. Pewnie trzeba by było zapytać właśnie je.

Córka mówi, że pomysł mi przyszedł z kosmosu. (śmiech)

Dlaczego zdecydowałaś się na formę trzynastu opowiadań? Czy liczba ta ma jakieś znaczenie symboliczne?

(śmiech) Tak, liczba trzynaście ma dla mnie duże znaczenie. Nie chodzi o to, że jestem przesądna, wręcz przeciwnie. 13 maja 2012 roku, można powiedzieć, dostałam nowe życie. Tego dnia cudem przeżyłam wypadek. Prawie straciłam prawą rękę. Ta data jest dla mnie szczególna też z powodu objawień fatimskich i zamachu na Papieża Jana Pawła II. Czuję się wyróżniona, że także ja doznałam cudu w tym dniu.

Czy któreś z opowiadań jest Ci szczególnie bliskie – może powstało jako pierwsze, albo wiąże się z osobistym doświadczeniem?

Tak, chyba tak. Opowiadanie pt. “Cień” i cień, sam w sobie, szczególnie kojarzy mi się z najstarszą córką, Wiktorią. To ona, jako dziewczynka, jeszcze w podstawówce nie chciała nosić okularów, bo – według niej – źle wyglądały na cieniu. Celowo je gubiła i ukrywała. Niestety to doprowadziło do pogorszenia wzroku i ostatecznie, jako dorosła osoba nosi okulary o wiele razy mocniejsze. Chudnięcie cienia wydało mi się zabawne i stało się przyczynkiem to wyjaśnienia zjawiska jakim jest.

W książce widać dużą troskę o wiarygodność informacji przyrodniczych. Czy prowadziłaś wcześniej specjalne konsultacje lub badania?

Pisząc o zwierzętach, które nie są tworem mojej wyobraźni, chciałam nie wprowadzać czytelników w błąd. Zależało mi na rzetelności i prawdzie. Myszy otaczają mnie na co dzień. Był nawet rok, w którym w ciągu kwartału złapaliśmy do żywo łapek około 50 sztuk myszy, a nawet były całe mysie rodziny. Wdzierały się do naszego domu przez podłogę. Nasze koty dosłownie się nimi żywią. Ale wtedy jeszcze ich nie mieliśmy, w sensie kotów. Myszka według mnie jest śliczna, ma uroczy pyszczek, łapki i uszka, ale potrafi wyrządzić wiele szkód. Złapane przez nas myszy wypuszczamy w lesie, obok którego mieszkamy. Wracają wprawdzie do nieco innego środowiska, ale nie są zabijane. Inaczej dzieje się gdy złapie je kot. Tak działa w naturze łańcuch pokarmowy i na to już nie mamy wpływu.

Ta historia porusza nie tylko tematy związane z przyrodą, ale także z emocjami. Czy chciałaś świadomie połączyć edukację przyrodniczą z emocjonalną?

Jasne, że tak. Starałam się połączyć wszystko, co dla mnie najważniejsze. Wartości nadrzędne, jakimi jest rodzina, miłość i przyjaźń. A także emocje z nimi związane. Chciałam połączyć naukę i wiedzę przyrodniczą, z wartościami, emocjami i humorem. Chyba udało mi się choć trochę tego dokonać. A Ty, jak sądzisz?

Udało Ci się doskonale. A w jaki sposób budowałaś warstwę psychologiczną postaci Pafnucego – jego lęki, pytania, emocje? Czy korzystałaś z wiedzy psychologicznej?

Moja wiedza psychologiczna, nie jest dyplomowana. Jednak przez trzy lata uczęszczałam do Szkoły Życia Rodzinnego, na Papieskim Wydziale Teologicznym i myślę, że mam też spore doświadczenie życiowe, zarówno związane z emocjami jak i lękami oraz całą masą pytań. Niestety nie zrobiłam dyplomu na PWT. Urodziłam wtedy trzecie dziecko, córkę Zuzannę i zupełnie nie miałam ani jak się nauczyć do dwóch egzaminów teologicznych, ani jak pojechać, aby je zdać. Wcześniejsze egzaminy zaliczyłam, mimo zaawansowanej ciąży. O ile przy jednym dziecku obrona dyplomu na dziennikarstwie była karkołomna, ale nie niemożliwa, o tyle przy trzech maluchach nie dałam już rady tego połączyć. Najstarsza córka miała wtedy niecałe pięć lat, a młodszy od niej syn dopiero trzy. Bardzo dużo chorowali. Uznałam także, że uczyłam się dla siebie i aby stać się lepszą matką, a nie dla dyplomu. To właśnie wtedy studiowałam psychologię i pedagogikę. I mogę bez fałszywej skromności powiedzieć, że miałam z tych przedmiotów naprawdę świetne wyniki. Czułam się jak ryba w wodzie.

Nie znaczy to, że nie popełniam błędów. Wciąż jestem tylko zwykłym człowiekiem. Dlatego po napisaniu tekstu, po pierwszej korekcie redakcyjnej poddałam go ocenie dyplomowanej Pani psycholog Elżbiecie Majcher, która całe życie pracowała w zawodzie i Pani Elżbiecie Oleksiak, która znana jest z bycia wspaniałym pedagogiem szkolnym. Ich opinia była dla mnie drugą, najważniejszą kwestią. Pierwszą była rzecz jasna opinia dzieci. Miałam kilku beta czytelników. Zarówno wśród dorosłych, jak i wśród dzieci. Był stres i radość, gdy okazało się, że wszystkim się podoba. Prawie wszystkim, jedna Pani okazała się nie cierpieć myszy. (śmiech) Tak więc budowanie warstwy psychologicznej Pafnucego było w zasadzie naturalne i oparte na własnych doświadczeniach rodzicielskich oraz podparte o wiedzę pedagogiczną.

Jakie emocje chciałaś pokazać w książce i dlaczego uznałaś je za szczególnie ważne dla dzieci?

Myślę, że szczególnie ważna jest dla mnie naturalna ciekawość świata, która występuje u każdego dziecka. Oswajanie lęków przy jej pomocy wydaje mi się bardzo produktywne.

Emocje towarzyszą nam zawsze. Warto pokazać dzieciom, że one nie są niczym złym. To ważne, aby dziecko nie czuło się winne, że odczuwa strach, czy nawet lęk, albo się smuci. W bajce, na przykładzie uczłowieczonych zwierzaków dużo łatwiej jest to przemycić. Na pewno także trafia to bardziej do dziecka, które przecież w dużej mierze żyje w świecie fantazji. A przynajmniej na jej pograniczu, gdy świat prawdziwy zazębia się ze światem wymyślonym także przez nie samo.

Anna Ignatowska Opowieści mysiej treści wywiad

Rodzina odgrywa w książce ogromną rolę – mama Misia, tata, dziadkowie, starszy brat. Skąd taka potrzeba ukazania więzi rodzinnych?

Uważam, że rodzina jest najważniejszą komórką społeczną. To ona kształtuje każde dziecko, każdego człowieka, czyli każdego z nas. Jakże ważne zatem są relacje oparte na miłości, wzajemnym szacunku i zrozumieniu. Nauka współpracy, nauka ważnych zachowań, tolerancji, współczucia, a nawet kształtowanie charakteru odbywa się w rodzinie. W drugiej części książki jeszcze skrupulatniej rozwijam, ten, jakże ważny aspekt naszego życia. To, jakimi jesteśmy rodzicami, daje kapitał wartości i wachlarz możliwości naszym dzieciom. Przekazujmy im jak najwięcej dobra, dawajmy z siebie to, co najlepsze, bo to jest najważniejsze. Także w bajkach.

Czy Twoim zdaniem literatura dziecięca powinna dziś szczególnie akcentować wartości rodzinne i relacje międzypokoleniowe?

Myślę, że tak. Jerzy Waldorff mówił, że “muzyka łagodzi obyczaje”. Czemu nie miałaby tego zadania spełniać także literatura? Obyczaje na przestrzeni wieków zmieniły się często nie do poznania. Bywa, że w trybie pilnym potrzebują złagodzenia. Bezpardonowe rozpychanie się łokciami w szkole czy w pracy nazywa się często asertywnością. Obrażanie obcych ludzi w Internecie wolnością słowa. Od wielu już lat obserwujemy także trend rozpadających się rodzin. Coś, co kiedyś było nie do pomyślenia, teraz staje się niemal normalnością. A to przecież nie jest normalność. To ogromna aberracja.

Normą staje się coś z gruntu złego. A nasz świat przestaje to widzieć. Uważam, że wszystko, co źle działa należy naprawiać, a nie od razu wyrzucać. Także małżeństwo, więzy rodzinne. Zarówno stałości związków, rodzin, jak i ekologii, czy zwyczajów prozdrowotnych musimy zacząć uczyć od najmłodszych lat. Tylko wtedy to zaowocuje. Nie przesadzimy starych drzew, nie nadamy im już takich kształtów, jakich byśmy oczekiwali. Za to młode drzewka, można przesadzać, kształtować, a nawet modyfikować. Tak samo jest z ludźmi. Dorosłemu ciężko jest zrezygnować ze złych przyzwyczajeń czy np. nałogu, a z reguły jest to już niewykonalne. Dziecko możemy nauczyć pożądanego zwyczaju i będzie wolne od nałogów. Nałogi są tylko jedną z wielu takich nieprawidłowych rzeczy.

Jako przykład mogę podać naszą rodzinę. Przed urodzeniem pierwszego dziecka rzuciłam palenie i do dzisiejszego dnia mówiąc o tym, jaki ten nałóg był zły oraz swoją postawą wyznaczam moim dzieciom właściwy kierunek. Tak samo mój mąż. Oboje nie palimy i żadne z naszych dorosłych dzieci również nie jest w nałogu tytoniowym, narkotykowym czy alkoholowym. Czymże byłoby nakłanianie dziecka do zachowania, którego nie byłabym reprezentantką. Hipokryzją. Obłudą. Należy przede wszystkim dawać przykład, przez samowychowanie, ale także uczyć dzieci, bazując na opowieściach właśnie. Łagodźmy obyczaje dobrą muzyką i literaturą.

Czy miałaś jakieś osobiste doświadczenia, które wpłynęły na tak ciepłe i troskliwe przedstawienie rodziny w książce?

Hmm, moje dzieciństwo nie było tego przykładem, choć mam w pamięci kilka pięknych chwil i kilka wspaniałych wspomnień. Pochodzę z rozbitej rodziny, w której nie było taty. Taką pełną i ciepłą rodzinę wymarzyłam sobie w dzieciństwie, obserwując moich przyjaciół i ich rodziców, i taką starałam się stworzyć z mężem. Od zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Moje jedynactwo było wieloletnią samotnością. Nie chciałam tego dla swojego dziecka. Chciałam licznych serduszek do kochania, policzków do całowania, wspólnych obiadów, przy dużym stole, dużo śmiechów i prezentów pod choinką. Wydaje mi się, że się udało. Jednak to ocenić mogą tylko moje własne dzieci. Mam nadzieję, że one będą mogły powiedzieć, że miały szczęśliwe i wspaniałe dzieciństwo. Pełne miłości i zrozumienia. Czwórka naszych dzieci jest już dorosła. Dwie córki, moje ilustratorki, mają 12 lat, rozwijają swoje pasje i są szczęśliwe.

Jak dzieci reagują na postać Pafnucego? Czy zdarzyło się, że któryś mały czytelnik podzielił się swoją interpretacją przygód myszora?

Nie miałam jeszcze tak dużej publiki, żeby móc to ocenić. Dziewczynki traktują Pafnucego jak naszą rodzinną maskotkę. Opowieści przeznaczone są dla młodszych dzieci niż nasze córki.

Czy książka była czytana wspólnie przez dzieci i dorosłych? Czy dostajesz sygnały, że staje się narzędziem do rozmowy w rodzinie?

Tak, wiem, że w kilku domach była już czytana wspólnie. Opinie zebrała naprawdę bardzo dobre, jeśli wierzyć rodzicom ha, ha, ha. Czekam na kolejne opinie, do czego serdecznie namawiam. Wiem także, że dzieci szczególnie cieszy możliwość własnego kolorowania ilustracji znajdujących się na końcu książeczki.

Jakie kompetencje – oprócz wiedzy przyrodniczej – chciałabyś rozwijać u dzieci poprzez tę książkę?

Myślę, że na to pytanie odpowiedziałam już wyżej. Przede wszystkim pracy w zespole, jakim jest rodzina, wspaniałych, wzajemnych, ciepłych i pełnych miłości relacji. Świetnie byłoby, żeby dzieci czytały także same. Nie tylko z rodzicami. Literki w książce są duże, wygodne, co ułatwia samodzielną lekturę młodszym dzieciom. Samodzielne czytanie daje dzieciom wiele satysfakcji, wzmacnia ich poczucie własnej wartości.

Czy "Opowieści mysiej treści" miały dla Ciebie także charakter terapeutyczny lub refleksyjny – jako forma powrotu do dzieciństwa albo sposób na oswajanie emocji?

Czy terapeutyczny, ciężko mi orzec. Refleksyjny na pewno. Dodatkowym nietypowym i zarazem fascynującym przeżyciem było obserwowanie emocji, jakie towarzyszyły moim dzieciom, gdy czytałam im moje opowieści o Pafnucym. Zdecydowanie dodało mi to wiatru w moje pisarskie żagle.

Gdybyś miała zaprosić rodziców do wspólnego czytania tej książki z dziećmi, co powiedziałabyś im jako autorka – czego mogą się razem nauczyć lub doświadczyć?

Zwrócę się może bezpośrednio do nich.

Drodzy Rodzice moich małych czytelników i czytelniczek czytajcie swoim dzieciom jak najczęściej. Z czytania można stworzyć rodzinny rytuał. Są to szczególne i niezapomniane chwile i dla Was, i dla Waszych Pociech. Jeśli zechcecie wziąć do ręki książkę, którą z wielką pasją stworzyły dla Was trzy osoby, to szczęśliwi będziemy wszyscy razem.

Książka ta jest historią rodzinną opowiedzianą przez myszki. Są to opowieści pełne miłości i ciepła, zwyczajnych przygód, obserwacji przyrody i poszukiwania odpowiedzi na zwyczajne pytania. Takie, jakie zadają nam dzieci każdego dnia. Co to jest cień, mgła czy pełnia księżyca? Jest to książka pełna humoru i pięknych ilustracji, które rysowały dwie utalentowane dziewczynki. Myślę, że to także daje dziecku przekaz, że nie jest tylko dzieckiem, ale niezwykłą osobą, obdarzoną talentami, które może rozwijać już we wczesnym dzieciństwie. Czego przykładem są właśnie Maja i Michalina. Te dwunastoletnie dziewczynki tworzyły ilustracje ucząc się jak odwzorować postać, żeby oddać jej emocje. W jakim miejscu cieniować. A nawet jak dobrać kolory, aby do siebie pasowały. Uczyły się nowego dla nich programu, nowych narzędzi, pracy na warstwach. Wiele rzeczy były dla nich zupełnie nowe i odkrywały je dla Was, bo bardzo chciały podzielić się z Wami i waszymi Dziećmi naszą mysią, rodzinną historią. A muszę Wam powiedzieć, że wydawcy niemal do samego końca nie wiedział, że ilustratorem są dzieci. To zaskoczenie, wręcz szok, ilość wspaniałych słów z dnia, kiedy się dowiedzieli… są niezapomniane. Bądźmy dumni z naszych dzieci. Dajmy im powód, żeby były dumne z nas. Czytajmy razem, ponieważ to są niezapomniane chwile bliskości, jakie zostaną w naszych wspomnieniach już na zawsze. Życzę Państwu miłej lektury, wspaniałych chwil spędzonych razem, pełnych bliskości, miłości i radości. Ściskam Was i Wasze Dzieci.

Czy planujesz kontynuację przygód Pafnucego lub rozszerzenie serii o inne tematy?

Tak, a nawet nie jedna już “się pisze” (śmiech). Mogę zdradzić, że jedna z nich będzie pisana w pierwszej osobie. Sam Pafnucy zaprosi dzieci do swojego mysiego świata, pełnego codziennych zmagań i przygód, znajdowania rozwiązań i odpowiedzi na ważne pytania. Druga zaś musi pozostać niespodzianką. Obie napisane są już w połowie. Skaczę sobie jak pszczółka z kwiatka na kwiatek, z przygody na przygodę, to tu to tam i dzięki temu będą dwie książki w podobnym czasie.

Byle tylko jakieś polskie, tradycyjne wydawnictwo zechciało je wydać. O czym szczerze marzymy we trzy. Chciałybyśmy dalej pracować w naszym w zespole. Zwłaszcza, że dziewczynki uczą się w systemie edukacji domowej i mają całą masę czasu na rozwijanie swoich pasji, jakimi są konie i książki, a także rysowanie ilustracji.

Dziękuję za te pouczające i pełne pasji historie. Czekamy na kolejne Twoje książki.

Rozmawiała

Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.

Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!

Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.

Komentarze


Wyróżnione recenzje