[rozmowa o książce] Luiza Gallus: Ustawienia systemowe same w sobie są symbolicznym językiem relacji
Luiza Gallus: Ustawienia systemowe same w sobie są symbolicznym językiem relacji
Są takie ścieżki, które wybiera nie rozum, lecz serce. Takie decyzje, które nie są owocem planowania, lecz wołaniem duszy. W świecie pełnym technik, szkoleń i psychologicznych metod, ona wybrała drogę, która – choć nieoczywista i często kontrowersyjna – prowadziła ją coraz bliżej siebie. Ustawienia systemowe Berta Hellingera nie były dla niej kolejnym narzędziem. Były momentem przebudzenia. Spotkaniem z tym, co niewidzialne, lecz prawdziwe.
Dziś jest terapeutką, autorką książek i towarzyszką w procesach uzdrawiania. Ale zanim zaczęła pomagać innym – musiała uzdrowić siebie. Zajrzeć w miejsca, które boli. Odsłonić to, co wyparte. Uznawać los. W swoich książkach – "Urodziłam się, by żyć", "W stronę serca" czy "Droga do siebie" – dzieli się nie tylko wiedzą, lecz przede wszystkim doświadczeniem: osobistym, terapeutycznym, ludzkim. Opowiada o tym, jak historia rodu zapisuje się w ciele, jak dzieci niosą losy, które nie należą do nich, i jak możliwy staje się powrót do siebie – gdy z chaosu zaczynamy porządkować miłością to, co było zapomniane.
Zapraszam Cię do rozmowy, która nie jest tylko o metodzie. To opowieść o życiu. O bólu i nadziei. O powrotach do korzeni i o odwadze patrzenia tam, gdzie inni odwracają wzrok. O pracy z duszą i ciałem. O ustawieniach systemowych – widzianych nie jako technika, lecz jako sposób widzenia świata i siebie.

Jakie wydarzenia lub osobiste doświadczenia skłoniły Cię do zajęcia się tematyką ustawień systemowych?
Luiza Gallus: To nie była decyzja z głowy – to była droga serca. Wszystko zaczęło się od potrzeby zrozumienia siebie i swojej historii. W mojej książce pt. "Urodziłam się, by żyć" opisuję doświadczenia, które – choć bolesne – ukształtowały mnie jako kobietę i terapeutkę. Dorastałam w świecie, w którym bliskość była rzadkością, a przetrwanie codziennością. Długo żyłam w trybie walki – o siebie, o godność, o to, by moje dzieci miały lepiej. Najpierw był coaching, psychoterapia, rozwój osobisty – to była moja kotwica w świecie, który często mnie przytłaczał. Ale dopiero, kiedy trafiłam na ustawienia systemowe Berta Hellingera, coś we mnie zadrżało do głębi. Poczułam, że to nie tylko metoda – to język duszy. Ustawienia dały mi odpowiedzi, których nie znajdowałam wcześniej. Zobaczyłam, że niosę losy, które nie należą do mnie. Że niektóre decyzje, emocje, schematy – są zapisem historii moich przodków. Że moje życie zaczęło się zmieniać, kiedy zaczęłam widzieć i uznawać to, co było wyparte. W książce pt. "Droga do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych" opowiadam właśnie o tej przemianie – jak krok po kroku schodziłam z umysłu do serca. Jak przestałam udawać silną i zaczęłam naprawdę czuć. Jak zaczęłam uzdrawiać swoje relacje – z rodzicami, z mężczyznami, z dziećmi, ze sobą. Dziś wiem, że nie przypadkiem znalazłam się na tej ścieżce. To moja dusza wybrała tę drogę dużo wcześniej, niż ja sama byłam gotowa to przyjąć. A każde doświadczenie – nawet to najbardziej bolesne – było przygotowaniem do pracy, którą teraz wykonuję z innymi. Bo ustawienia systemowe to nie tylko metoda terapeutyczna. To sztuka patrzenia z miłością tam, gdzie inni wolą odwrócić wzrok. I to właśnie nauczyłam się robić – najpierw dla siebie. A teraz, każdego dnia, towarzyszę w tym moim klientom.
Czy w trakcie pisania korzystałaś z własnych doświadczeń terapeutycznych, czy raczej bazowałaś na pracy z klientami?
Pisanie moich książek było dla mnie zawsze czymś więcej niż tylko procesem twórczym – to był akt uzdrawiania. Zarówno "W stronę serca", jak i "Urodziłam się, by żyć" czy "Droga do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych" powstawały z potrzeby prawdy – tej mojej, głęboko osobistej, i tej, którą codziennie dotykam w pracy z ludźmi. Zdecydowanie czerpałam z własnych doświadczeń terapeutycznych – nie tylko tych z fotela klientki, ale i z tych, które przeżywałam jako matka, kobieta, córka. Moje życie samo mnie poprowadziło przez ciemne doliny, abym mogła z czasem zrozumieć, jak bardzo wszystko w nas jest powiązane – emocje, przekonania, historia rodu. I jak bardzo to, co nas rani, może też stać się źródłem siły. To właśnie opowiadam w mojej najnowszej książce – jak psychoterapia i ustawienia systemowe splatały się w moim życiu, prowadząc mnie krok po kroku do siebie. Ale równolegle, będąc terapeutką, towarzyszką w przemianie, nie mogłam nie widzieć i nie czuć historii moich klientów – ich bólu, nadziei, ich małych i wielkich zwycięstw. To ich opowieści – oczywiście anonimowe i uszanowane – inspirowały mnie, by pisać nie tylko "o sobie", ale też dla innych. By to, co przeszliśmy wspólnie w procesie – stało się światłem również dla tych, którzy książki czytają. Więc odpowiedź brzmi: i z siebie, i z nich. Z nas wszystkich. Z życia, które – jeśli tylko pozwolimy – prowadzi nas przez ciemność do światła.
Ustawienia systemowe bywają kontrowersyjne. Jak postrzegasz ich potencjalne zagrożenia, na przykład w kontekście manipulacji lub niewłaściwego prowadzenia?
To prawda – ustawienia systemowe Berta Hellingera wzbudzają silne emocje. Dla jednych to metoda, która zmienia życie i uzdrawia pokolenia. Dla innych – coś niezrozumiałego, niepokojącego, wręcz mistycznego. I choć jestem głęboko przekonana o ich transformującej sile, to jednocześnie mam wielki szacunek do tej metody – a z szacunkiem idzie też odpowiedzialność. Ustawienia systemowe są jak lustro – pokazują to, co niewidoczne gołym okiem. Dotykają pól rodzinnych, lojalności, traum, które często są ukryte głęboko w nieświadomości. I właśnie dlatego mogą być niebezpieczne, jeśli prowadzi je osoba nieprzygotowana, nieukorzeniona, niedojrzała emocjonalnie albo kierująca się własnym "ego terapeuty" zamiast pokorą wobec systemu. Największym zagrożeniem jest manipulacja, narzucanie klientowi "wiedzy" czy "diagnoz", które nie wypływają z jego wnętrza, ale z przekonań osoby prowadzącej. Prawdziwe ustawienia nie polegają na "mówieniu klientowi, co ma zrobić" – lecz na tworzeniu przestrzeni, w której sam może poczuć, zobaczyć, zrozumieć. Nie chodzi o spektakl, o emocjonalny dramat, ale o cichą, często bardzo intymną konfrontację z tym, co prawdziwe. Dlatego sama, zanim zaczęłam prowadzić ustawienia, przeszłam długą drogę. Własną terapię, superwizje, szkolenia u różnych nauczycieli – nie po to, by zdobyć "technikę", ale by zbudować w sobie etykę, pokorę i świadomość. Bo każde ustawienie to spotkanie z czyjąś historią życia, z czyimś bólem, dziedzictwem, nadzieją. To nie teatr – to świętość relacji. Jestem za tym, by ustawienia były coraz bardziej dostępne, ale jednocześnie za ich profesjonalizacją i regulacją. Bo ta metoda może być głęboko lecząca – ale w nieodpowiednich rękach może też ranić. Uważam, że do ustawień trzeba dojrzewać – jako terapeuta i jako klient. Wtedy z chaosu rodzi się porządek. A z porządku – miłość, która może płynąć. I tylko wtedy ta praca ma sens.
W tej metodzie pracy ze sobą często korzysta się z symboli i metafor. Jakie znaczenie mają one w Twoich książkach i jak pomagają czytelnikom oraz pacjentom zrozumieć głębsze mechanizmy relacji międzyludzkich?
Symbole i metafory są dla mnie językiem duszy. Tam, gdzie kończą się słowa, gdzie logika już nie sięga — zaczyna się opowieść, obraz, ruch wewnętrzny, który trafia bezpośrednio do serca. Właśnie dlatego tak często korzystam z nich w moich książkach i pracy z klientami. Bo to, co ukryte głęboko w nieświadomości, często nie chce zostać nazwane literalnie — ale potrzebuje być opowiedziane językiem serca i ciała. W "W stronę serca" opowiadam historię kobiety, która uczy się, że życie nie polega na walce, ale na powrocie do siebie — do serca. Serce staje się tu symbolem prawdy, esencji, tego, co jest autentyczne i żywe. Z kolei w "Urodziłam się, by żyć" ciało, narodziny, matka, przodkowie — to wszystko są metafory głębokich relacji z naszym systemem, z życiem i śmiercią, z tym, co zostało zapomniane, ale nadal działa.
Ustawienia systemowe same w sobie są symbolicznym językiem relacji. To, jak ktoś stoi — bokiem, tyłem, za kimś, naprzeciw — mówi więcej niż tysiąc słów. Właśnie dlatego wykorzystuję też metafory w pracy terapeutycznej: by otworzyć nowe drzwi w kliencie, dotrzeć do jego wyobraźni i emocji, uruchomić pamięć ciała i duszy. Czytelnik, który sięga po moje książki, nie dostaje suchych analiz — dostaje obrazy, historie, fragmenty życia, które rezonują z jego własnym doświadczeniem. W ten sposób może łatwiej zobaczyć siebie w lustrze metafory, zrozumieć, co w jego relacjach działa, a co woła o uzdrowienie. Czasem jedno zdanie, jedna metafora — jak: "Twoje życie czeka na Ciebie tam, gdzie zostawiłaś swoje serce" — może stać się początkiem wielkiej zmiany. Bo metafora nie tylko opisuje. Ona prowadzi. Uzdrawia. Przywraca sens. W ustawieniach systemowych, tak jak w pisaniu — symbolika to most między świadomością a duszą. A ja jestem tylko przewodnikiem, który pomaga ten most przekroczyć.

Jak Twoim zdaniem ustawienia systemowe pomagają jednostkom w rozwiązywaniu konfliktów wewnętrznych wynikających z dynamiki rodzinnej?
Ustawienia systemowe to dla mnie jedno z najgłębszych narzędzi do uzdrawiania wewnętrznych rozdarć, które nosimy w sobie przez pokolenia — często nawet nieświadomie. Konflikty wewnętrzne, które pojawiają się w dorosłości, bardzo rzadko są "nasze". Często są echo dawnych lojalności, nierozwiązanych historii naszych rodziców, dziadków, prababek. I dopóki nie spojrzymy na te dynamiki z szacunkiem i otwartością, dopóki ich nie rozpoznamy — żyjemy cudzym losem, cierpieniem, które nie należy do nas. Ustawienia systemowe, w swojej istocie, pozwalają zobaczyć te powiązania. To, co było ukryte, staje się widoczne. To, co było zepchnięte w cień, może zostać objęte światłem świadomości. Gdy klient przychodzi z problemem — lękiem, wewnętrznym konfliktem, brakiem spokoju — bardzo często okazuje się, że w jego wnętrzu toczy się walka między lojalnością wobec systemu a jego osobistym pragnieniem życia. W książce "Droga do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych" opisuję właśnie ten moment przełomu: gdy odkrywamy, że nasze cierpienie jest wyrazem miłości. Miłości dziecka, które nie chce być szczęśliwe, gdy matka cierpiała. Które nie chce odnosić sukcesów, gdy ojciec nie mógł rozwinąć skrzydeł. To są dramaty, które nosimy głęboko. Ale ustawienia dają przestrzeń, by to uznać. I puścić. By powiedzieć: "Z miłości to niosłam. A teraz wybieram życie." To, co dla mnie najważniejsze, to że ustawienia nie są o "winie" czy "poprawianiu kogoś". To praktyka głębokiego uznania: tego, co było, jakie było. I wszystkich, którzy byli częścią tej historii. Kiedy klient zaczyna widzieć, że jego gniew, jego lęk, jego wewnętrzne konflikty mają swoje korzenie w dynamice rodzinnej, pojawia się coś niezwykłego — ulgę niesie już samo zrozumienie. A potem następuje zmiana, często głęboka i trwała. Nie ma nic bardziej poruszającego niż moment, kiedy ktoś po raz pierwszy widzi — że może być sobą, że może przestać walczyć z przeszłością, że może kochać i jednocześnie być wolny. Właśnie to daje ustawienie: odłączenie od tego, co nie nasze, bez zdradzania tych, których kochamy. To metoda, która działa nie tyle na poziomie rozumu, co na poziomie duszy. I właśnie dlatego konflikty wewnętrzne mogą się w niej tak głęboko rozpuścić — bo nie są rozwiązywane "w głowie", lecz przeżywane i integrowane z całym szacunkiem, jaki należy się każdemu członkowi systemu.
Czy spotkałaś się z czytelnikami, którzy dzięki Twoim książkom odkryli nowe spojrzenie na własne życie? Czy mogłabyś podzielić się jakimiś szczególnie poruszającymi historiami?
Tak, spotykam się z tym bardzo często. I choć każda z tych historii jest inna — jak inne są dusze, które je noszą — łączy je wspólny mianownik: przebudzenie. Przebudzenie do prawdy o sobie, o swojej historii, o miejscu, które zajmujemy — często nieświadomie — w swoim systemie rodzinnym.
Jedna z czytelniczek napisała do mnie po lekturze książki "Droga do siebie", że po raz pierwszy od śmierci matki była w stanie usiąść z nią w sercu. Powiedziała, że wcześniej czuła tylko ciężar, ból, niedokończoną rozmowę. A po przeczytaniu książki — zaczęła płakać. Nie z rozpaczy. Z ulgi. I wtedy — jak opisała — "coś we mnie się otworzyło. Przestałam się bać tego, że ją przypominam. I wreszcie pozwoliłam sobie żyć." Dla mnie to była bardzo poruszająca wiadomość. Bo pokazuje, że czasem wystarczy jedno zdanie, jedno rozdzierająco szczere zdanie w książce, by ktoś wrócił do siebie.
Inna kobieta, która czytała "Urodziłam się, by żyć", podzieliła się swoją historią przemocy domowej. Przez wiele lat tkwiła w schemacie, w którym jej siła była tłumiona przez poczucie winy, wstydu i fałszywej lojalności wobec partnera i własnego dzieciństwa. Powiedziała, że dopiero po tej książce zrozumiała, że nie musi zasługiwać na miłość bólem. I że można odejść, nie przestając kochać siebie.
Są też historie klientów, którzy najpierw przeczytali moje książki, a potem przyszli na warsztaty ustawień. Jeden z mężczyzn, po przeczytaniu "Drogi do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych", napisał, że poczuł się, jakby "wreszcie ktoś ubrał w słowa jego milczące cierpienie". Przyszedł na sesję. I przez godzinę tylko siedzieliśmy w ciszy. A potem powiedział: "Dziękuję, że nie próbowałaś tego naprawić. Wreszcie ktoś to po prostu uznał."
To są chwile, dla których piszę. Dla których pracuję. Bo książka to nie tylko słowo. To przekaz energetyczny. To most. To zaproszenie do spotkania się ze sobą. Jeśli chociaż jedna osoba po przeczytaniu moich słów usiadła bliżej siebie, bliżej swojego serca — to wiem, że to miało sens.
W jaki sposób unikasz nadinterpretacji ustawień systemowych w swojej pracy, ale też w książkach, aby czytelnik nie traktował ich jako "gotowych rozwiązań" dla każdej sytuacji?
Dla mnie ustawienia systemowe to nie zbiór szybkich recept, lecz droga do głębokiego widzenia. To zaproszenie do spotkania z tym, co było dotąd ukryte — lojalnością, bólem, wykluczeniem, tęsknotą. Ale nie chodzi o to, by ustawić coś "na nowo" i uznać, że już wszystko jest załatwione. Wręcz przeciwnie — każde ustawienie to dopiero początek drogi.
W swoich książkach, podobnie jak w pracy z klientem, staram się być przewodniczką, a nie guru. Nie daję gotowych odpowiedzi. Zamiast tego tworzę przestrzeń do zadawania sobie pytań. Pisząc, zostawiam ślady, tropy, symbole — ale nigdy nie twierdzę, że dana dynamika dotyczy wszystkich. Każdy system rodzinny jest inny. Każdy człowiek ma własną historię, z którą musi się spotkać osobiście. Ustawienia są subtelne. Ich siła polega na tym, że dotykają nieświadomego — ale właśnie dlatego mogą być łatwe do nadużycia, jeśli ktoś potraktuje je jako wyrocznię. Dlatego stale przypominam — i klientom, i czytelnikom — że ustawienie to nie wyrok. To moment wglądu, który może otworzyć serce, ale wymaga dojrzałości, pokory i dalszej pracy.
Nie piszę po to, by dać ludziom mapę, która powie im "idź tu, zrób to". Piszę po to, by ktoś w sobie samym odkrył wewnętrzny kompas. I wiedział, że ma prawo szukać, błądzić, pytać. Ustawienia mogą wskazać kierunek — ale to życie, codzienne wybory i relacje tworzą realną zmianę. Dlatego moje książki nie są podręcznikami. Są opowieściami — często autobiograficznymi — które pokazują drogę. Drogę przez ból, przez niewiedzę, przez pytania. I dopiero na końcu, być może, przez zrozumienie i uznanie tego, co było.
Co robisz w sytuacji, w których ustawienia systemowe nie przynoszą oczekiwanych rezultatów? Jak sobie wtedy radzisz?
To jedno z najważniejszych pytań, jakie można zadać. Bo choć ustawienia systemowe mają ogromny potencjał transformacyjny, to nie są magiczną różdżką. Czasem efekt przychodzi szybko i wyraźnie. Czasem… długo nic się nie dzieje. A przynajmniej tak się wydaje. Z perspektywy lat widzę, że brak natychmiastowego efektu nie oznacza porażki. Ustawienia poruszają głębokie struktury — czasami potrzebują ciszy, czasu i gotowości systemu, by zmiana mogła się zintegrować. To tak, jakbyśmy przesunęli jeden kamień w rzece – nurt jeszcze nie zmienił kierunku, ale proces już się rozpoczął.
W takich sytuacjach wracam do pokory. Nie wobec metody, lecz wobec życia i jego porządku. Bo być może to jeszcze nie ten moment. Może klient potrzebuje najpierw wzmocnienia, innej formy wsparcia — psychoterapii, coachingu, kontaktu z ciałem. Może musi jeszcze “utrzymać” swój wzorzec, by zrozumieć, jaką funkcję pełni. Zdarza się, że wracamy po kilku tygodniach, miesiącach. I nagle coś “klika”. Albo klient mówi: “Myślałam, że nic się nie zmieniło, ale dziś widzę, że już inaczej reaguję”. Bo ustawienia nie zawsze zmieniają zewnętrzne okoliczności — często zmieniają naszą pozycję wobec życia. I to jest ogromna zmiana.
Gdy czuję, że klient oczekuje szybkich rezultatów, rozmawiam o oczekiwaniach. Pokazuję, że ustawienia nie działają “na zamówienie”. One poruszają się w polu prawdy — a prawda czasem mówi: “To jeszcze nie jest gotowe”. I to też trzeba umieć przyjąć. Dlatego ważna jest kontynuacja, świadoma integracja, powrót do codzienności z nowym spojrzeniem. Czasem stosuję dodatkowe narzędzia: dialog z częścią wewnętrzną, pracę z ciałem, coaching systemowy. Ustawienia są początkiem drogi — nie jej końcem. Uczę moich klientów, że nawet cisza po ustawieniu jest odpowiedzią. Bo brak natychmiastowego efektu to też informacja. Informacja o tym, że głębia potrzebuje czasu. A my — cierpliwości i zaufania.
Czy uważasz, że ustawienia systemowe mogą być skutecznie łączone z innymi podejściami terapeutycznymi? Jeśli tak, to z jakimi i dlaczego?
Zdecydowanie tak. Ustawienia systemowe nie są zamkniętym systemem, lecz otwartym podejściem, które doskonale rezonuje z innymi nurtami terapeutycznymi — pod warunkiem że służą one życiu i są oparte na szacunku do klienta oraz jego historii.
W mojej pracy bardzo często łączę ustawienia z psychoterapią, coachingiem, pracą z wewnętrznymi częściami (Internal Family Systems), pracą z ciałem, a nawet z elementami neurocoachingu, NLP czy technikami hipnoterapii. Dlaczego? Bo każde z tych podejść dotyka innego poziomu — mentalnego, emocjonalnego, duchowego, cielesnego — a klient potrzebuje wsparcia tam, gdzie właśnie ma dostęp lub największy opór. Ustawienia systemowe pokazują strukturę, kontekst, lojalności międzypokoleniowe, dynamiki ukryte poza świadomością. Ale nie zawsze są wystarczające, by klient utrzymał zmianę. I tu wchodzą inne metody.
Na przykład:
- Psychoterapia psychodynamiczna pomaga zrozumieć mechanizmy obronne i źródła cierpienia w relacjach.
- IFS (System Wewnętrznej Rodziny) pozwala prowadzić wewnętrzny dialog między częściami klienta — to niezwykle komplementarne z ustawieniami.
- Praca z ciałem, jak TRE czy focusing, pozwala uwolnić zatrzymaną energię, która pojawia się po ustawieniu.
- Coaching pomaga zintegrować wglądy z ustawień z konkretnym działaniem i zmianą w życiu zawodowym czy osobistym.
- Hipnoterapia czy elementy NLP ułatwiają osadzenie nowego przekonania, które pojawiło się w ustawieniu, w podświadomości klienta.
Uważam, że prawdziwa skuteczność terapeuty nie polega na byciu ortodoksyjnym, lecz na umiejętności wyboru takiej metody, która najlepiej służy klientowi w danym momencie. I właśnie dlatego integruję — ponieważ wiem, że jedna ścieżka to często za mało, by naprawdę dotrzeć do rdzenia i zbudować trwałą zmianę. Ustawienia pokazują kierunek. Ale często to inne metody pomagają klientowi dojść tą drogą do końca — świadomie, odpowiedzialnie, z gotowością na życie.

W swoich książkach podkreślasz, że przebaczenie nie jest prezentem dla winowajcy, lecz darem dla samej siebie. Jakie były najtrudniejsze momenty w Twojej drodze do przebaczenia? Czy pisanie listów pomogło Ci uwolnić się od emocjonalnego ciężaru przeszłości?
W moich książkach, szczególnie w “Droga do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych”, bardzo szczerze dzielę się tą częścią mojego życia. Nie była to droga prosta ani szybka. Najtrudniejsze było dla mnie przebaczenie tym, którzy powinni byli kochać, a zamiast tego zostawili po sobie lęk, wstyd i ból. Przebaczyć nie oznacza zapomnieć. To znaczy uwolnić się od tego, co już i tak się wydarzyło, ale wciąż trzyma nas w więzieniu emocji. Jednym z najpotężniejszych narzędzi, które mi w tym pomogły, było pisanie listów – takich, które nigdy nie zostały wysłane. Pisałam je nie po to, żeby ktoś je przeczytał, ale po to, żeby moja dusza mogła wyrzucić z siebie to, czego nie umiała wypowiedzieć głośno. Czasem były to listy pełne gniewu, czasem bólu, czasem tęsknoty. Ale w końcu, z czasem, pojawiły się też słowa zgody. Uznania. Akceptacji tego, co było – właśnie takim, jakie było.
To nie wydarzyło się w jeden wieczór. To był proces. Przebaczenie to decyzja, którą podejmujesz raz, a potem każdego dnia uczysz się jej na nowo. Ale dopiero gdy puściłam, to co stare, zyskałam przestrzeń na to, co nowe – na zdrowe relacje, spokój, radość, własną tożsamość nieopartą już na roli ofiary. Dziś wiem, że przebaczenie nie zmienia przeszłości. Ale zmienia przyszłość – moją, moich dzieci, moich relacji. I właśnie dlatego, kiedy piszę o tym w książkach, robię to z pełnym przekonaniem. Nie jako teoretyk, ale jako ktoś, kto przez ten ogień przeszedł i dziś może powiedzieć: to było trudne, ale było warto.
Piszesz też o tym, jak brak miłości i traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa wpłynęły na Twoje relacje i poczucie własnej wartości. Czy podczas pracy nad książkami odkryłaś mechanizmy, które pomogły Ci budować zdrowsze relacje w dorosłym życiu?
Zdecydowanie tak – największą lekcją, jaką dała mi miłość – ta przeżyta, ta utracona i ta, której przez długi czas szukałam poza sobą – jest świadomość, że autentyczna miłość zaczyna się od siebie. I nie chodzi tu o egoizm czy skupienie na własnym komforcie, ale o dojrzałą odpowiedzialność za swoje emocje, potrzeby, granice i rany. W moich książkach – zwłaszcza “Urodziłam się, by żyć” oraz “Droga do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych” – pokazuję, że miłość nie jest gotowym produktem do odebrania, ale procesem, który wymaga świadomości, odwagi i często bardzo trudnych decyzji. Nauczyłam się, że nie kochamy drugim człowiekiem – kochamy sobą. I tylko na tyle, na ile potrafimy być obecni w sobie, potrafimy być prawdziwie obecni w relacji.
Zrozumiałam też, że miłość to nie bajka, która wszystko naprawia, ale codzienna gotowość do spotkania – nie tylko z drugą osobą, ale także z samą sobą w tym spotkaniu. Z własnymi reakcjami, lękami, nadziejami, wzorcami. Relacje stały się dla mnie nie lustrem, ale zwierciadłem – pokazującym dokładnie to, czego jeszcze nie chciałam w sobie zobaczyć. Wiele związków w moim życiu pokazało mi, jak łatwo pomylić miłość z projekcją, z chęcią ratowania kogoś albo wypełnienia własnej pustki. I jak często oczekujemy od drugiego człowieka, że stanie się odpowiedzią na wszystkie nasze nieuświadomione potrzeby. A potem go za to karzemy, że nie spełnił naszych wyobrażeń.
Dziś wiem, że miłość bez pracy nad sobą prędzej czy później zamieni się w walkę albo ucieczkę. Bo jeśli nie widzę siebie – nie zobaczę też drugiego człowieka. Będę patrzeć na niego przez filtr swoich ran, swoich braków, swojego dzieciństwa. Ustawienia systemowe nauczyły mnie, że największym darem dla drugiego człowieka jest moja wewnętrzna zgoda na jego inność, na jego historię, na to, kim jest – bez chęci zmiany czy naprawy. A żeby to było możliwe – muszę najpierw objąć swoją własną historię. Wtedy przestaję projektować i zaczynam naprawdę kochać. Bez gry, bez warunków, bez oczekiwań. Miłość – ta prawdziwa – nie przynosi tylko euforii. Przynosi spokój. Przestrzeń. Wzajemny rozwój. Czasem także ból, ale taki, który leczy, bo prowadzi do prawdy.
Dlatego tak, uważam, że autentyczna miłość to nie zbieg okoliczności, ale rezultat odwagi bycia sobą. Pracy nad sobą. Czasem żmudnej. Czasem bolesnej. Ale zawsze wyzwalającej. I to jest największa lekcja, jaką zabieram ze sobą z każdej opisanej – i przeżytej – relacji.
W książkach ukazujesz trudne relacje rodzinne, które są zarówno źródłem bólu, jak i kluczowym elementem w zrozumieniu Twoich wyborów w dorosłym życiu. Jak proces pracy nad książkami pomógł Ci przepracować te doświadczenia? Czy uważasz, że pogodzenie się z przeszłością jest warunkiem odnalezienia autentycznej miłości?
Oczywiście – pogodzenie się z przeszłością jest nie tylko warunkiem odnalezienia autentycznej miłości, ale też kluczem do zrozumienia, kim naprawdę jestem i dlaczego podejmuję takie, a nie inne wybory. Praca nad moimi książkami – “W stronę serca”, “Urodziłam się, by żyć” i “Droga do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych” – była dla mnie procesem nie tylko twórczym, ale głęboko terapeutycznym. Każdy rozdział, każde zdanie, każda cofnięta myśl była jak zanurzenie się w zapomniane miejsca – te, które bolały najbardziej i które przez lata próbowałam uciszyć perfekcją, osiąganiem, nadodpowiedzialnością czy udawanym uśmiechem. Relacje rodzinne – szczególnie z matką i ojcem – to fundamenty naszej tożsamości. Nawet jeśli chcemy od nich uciec, one nas tworzą. Albo świadomie, albo przez mechanizmy, których nie rozumiemy. Pisząc o nich, miałam odwagę spojrzeć na siebie nie tylko jako kobietę, ale jako córkę. Jako dziecko, które przez długi czas nie rozumiało, dlaczego czuje się niewidzialne, niekochane, niechciane. I które przez lata nie potrafiło pokochać siebie – bo nikt wcześniej nie pokazał mu, jak to się robi.
Pisanie stało się formą kontaktu z tą wewnętrzną dziewczynką, która potrzebowała wreszcie być zauważona, wysłuchana i objęta. Zamiast spychać ją na margines, zaczęłam słuchać jej głosu – i zrozumiałam, że większość moich wyborów, również tych relacyjnych, była próbą zapełnienia pustki z dzieciństwa. Próba zdobycia miłości, którą powinnam była dostać bezwarunkowo, a której tak długo szukałam w niesprzyjających miejscach. Proces pisania stał się zatem nie tylko podróżą przez wspomnienia, ale również aktem wybaczenia – innym, ale przede wszystkim sobie. Zaczęłam rozumieć, że nie mogę kochać naprawdę, jeśli wciąż walczę z przeszłością. Że dopóki nie uznam losu moich rodziców, ich ograniczeń, zranień i historii, dopóty będę niosła nie swoje ciężary.
Ustawienia systemowe uczyły mnie tego krok po kroku. A pisanie książek pozwoliło to ugruntować – zamienić wiedzę w zrozumienie, a zrozumienie w wewnętrzną zgodę. Dziś wiem, że miłość nie może kwitnąć na gruzach nieprzeżytej przeszłości. Nie można zbudować bliskości, kiedy w sercu mieszka nieprzebaczenie. I nie można stworzyć zdrowej relacji z kimkolwiek, jeśli nie pojednało się z własnym pochodzeniem. Dlatego wierzę głęboko, że pogodzenie się z przeszłością nie oznacza jej zapomnienia, ale uznania. Powiedzenia: “Tak, to się wydarzyło. I mimo wszystko – wybieram życie. Wybieram miłość. Wybieram siebie.” Dopiero wtedy można zbudować coś prawdziwego. Nie na przekór przeszłości, ale w zgodzie z nią. I to jest dar, który dały mi moje książki. Nie tylko uzdrawiają innych. Uzdrawiają mnie.
Tytuł "W stronę serca" odnosi się do poszukiwania autentyczności i prawdziwych emocji. Co dla Ciebie oznacza życie "zgodne z sercem"? Jakie wyzwania wiążą się z byciem autentycznym w świecie pełnym oczekiwań i narzuconych ról?
Dla mnie życie zgodne z sercem to życie w prawdzie wobec siebie – nie iluzji, nie bajki, nie oczekiwań innych, ale tej nagiej, czasem trudnej, czasem rozdzierającej prawdy o tym, co czuję, czego pragnę i na co już nie pozwalam.
Kiedy pisałam książkę “W stronę serca”, nie chodziło mi o to, by stworzyć poradnik miłosny. Chciałam rozebrać się emocjonalnie. Odsłonić wszystkie rany, które nosiłam – często latami. Opisałam związki, które dawały nadzieję, ale też takie, które zabierały kawałek mnie. Opisałam relacje, w których gubiłam się dla drugiego człowieka – bo tak bardzo chciałam być kochana, że zapominałam kochać siebie. Życie z serca nie przyszło do mnie łatwo. Najpierw musiałam przeżyć życie “z głowy” – z logiki, z powinności, z potrzeby zasłużenia. Z bycia “tą dobrą”, “tą silną”, “tą, która daje radę”. Ale serce nie da się oszukać. Kiedy zbyt długo go nie słuchasz, zaczyna krzyczeć – przez ciało, przez smutek, przez wypalenie, przez samotność, nawet gdy jesteś obok kogoś.
Pisząc o moich związkach, chciałam zrozumieć nie tylko “dlaczego tak bolało”, ale też “dlaczego tak bardzo potrzebowałam tego bólu, by wreszcie coś we mnie pękło i powiedziało: dość”. Życie z serca to dla mnie wybór – codzienny. Czasem cholernie trudny. Ale tylko taki wybór daje prawdziwą wolność. W świecie pełnym ról, masek i oczekiwań, bycie autentycznym to akt odwagi. Bo autentyczność to nie tylko radość. To też łzy. To umiejętność powiedzenia: “Nie dam rady”, “To mnie boli”, “Tego już nie chcę”. To rezygnacja z tego, co “ładnie wygląda” na rzecz tego, co czuję naprawdę – nawet jeśli inni tego nie zrozumieją. Największym wyzwaniem jest to, że czasem autentyczność oznacza stratę: ludzi, pracy, schematów, które dawały złudne poczucie bezpieczeństwa. Ale też – paradoksalnie – to właśnie ta strata robi miejsce na coś nowego. Na siebie. Na życie, które nie jest kompromisem, lecz wyborem. “W stronę serca” to nie tylko tytuł książki. To moje motto. To kierunek, który wybrałam, kiedy w końcu przestałam pytać innych, kim powinnam być – i zaczęłam pytać siebie: “Czego pragnie moje serce?” I wiesz co? Ono zawsze zna odpowiedź. Trzeba tylko umieć uciszyć hałas świata i odważyć się ją usłyszeć.
W książkach łączysz tradycyjną psychoterapię z ustawieniami systemowymi, które pozwalają zgłębić historię przodków i mechanizmy rodzinne. Jakie trudności napotkałaś, próbując połączyć te dwa podejścia, i co według Ciebie daje każda z tych metod, czego nie oferuje druga?
To bardzo ważne pytanie, bo dotyka fundamentu mojej drogi zarówno terapeutycznej, jak i osobistej. W książkach – szczególnie w "Drodze do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych" – opowiadam o tej ewolucji, o naturalnym przejściu od klasycznej psychoterapii do pracy z polem systemowym. I choć dziś te dwa podejścia w mojej praktyce przenikają się, to droga do ich integracji nie była prosta ani oczywista.
Trudności? Było ich kilka…
Przede wszystkim – język. Psychoterapia, zwłaszcza w podejściu poznawczo-behawioralnym, psychodynamicznym czy humanistycznym, porusza się w świecie analizy, wniosków, przyczynowości, dialogu. Ustawienia systemowe natomiast to język symboli, ciała, intuicji, pola – coś, co nie zawsze można wyjaśnić, ale co można poczuć. I właśnie to "czucie" bywało nieakceptowane przez niektóre środowiska terapeutyczne. Słyszałam: "To nie nauka", "To niebezpieczne", "To zbyt ezoteryczne". A jednak – widziałam, jak klienci po jednej sesji ustawień robili wewnętrzne skoki, na które czasem w klasycznej terapii czekaliśmy miesiącami.
Druga trudność – zaufanie. W psychoterapii klient przychodzi do gabinetu i przez kolejne spotkania powoli buduje relację, otwiera się, pracuje na słowach. W ustawieniach systemowych często już na pierwszym spotkaniu jesteśmy świadkami potężnych emocji, odsłonięć, uznań, które wykraczają poza "normalną" dynamikę relacyjną. To wymaga ode mnie ogromnego wyczucia, by nie skrzywdzić klienta, by nie otworzyć czegoś, na co nie jest gotowy. I tu właśnie przydaje się moje psychoterapeutyczne doświadczenie – umiejętność stawiania granic, zabezpieczania procesu, czuwania nad integracją.
Co daje jedna metoda, czego nie daje druga?
Psychoterapia to struktura. Bezpieczne, przewidywalne ramy, w których można długo i głęboko przyglądać się swoim myślom, emocjom, historiom. Uczy refleksji, świadomości, języka wewnętrznego dialogu. Daje klientowi poczucie kompetencji – "potrafię nazwać to, co czuję". Ale bywa, że kręci się wokół objawu, nie sięgając do jego korzenia.
Ustawienia systemowe z kolei dają olśnienie. Przeskok świadomości, który czasem trudno opisać, ale który zmienia wszystko. To jak światło w ciemnym pokoju – nagle widzisz, że krzesło, o które się potykasz, nie należy do ciebie, tylko do babci, dziadka, matki. Zrozumienie przychodzi nie z głowy, ale z serca. Ciało reaguje, energia się przesuwa. I to nie jest wiedza – to jest transformacja. Dlatego łączę te dwa światy.
Psychoterapia to fundament. Ustawienia – skrzydła. Jedno bez drugiego może być niepełne. A razem – dają przestrzeń do prawdziwego uzdrowienia. Nie tylko umysłu, ale całego systemu, z którego pochodzimy. Dziś już wiem, że nie muszę wybierać między tymi podejściami. Mogę je łączyć – z szacunkiem dla ich granic i z ogromną wdzięcznością za to, co każda z tych ścieżek mi dała. I nadal daje – mnie, moim klientom, i czytelnikom moich książek.
Opisujesz swoje osobiste doświadczenia z traumą oraz proces odkrywania własnych emocji. Jakie były kluczowe momenty w Twojej własnej terapii, które pozwoliły Ci przełamać schematy przekazywane przez pokolenia, i jak wpłynęły one na Twoje podejście do ustawień systemowych?
Dla mnie wszystko zaczęło się od bólu. Od wewnętrznego krzyku, którego przez lata nie umiałam nazwać. Od uczucia, że coś jest "nie tak", chociaż na zewnątrz udawałam, że wszystko gra. W książce "Droga do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych" opowiadam o tej drodze bez upiększeń – o tym, jak najpierw trzeba było przetrwać, potem przestać udawać, a dopiero potem zacząć żyć.
Kluczowe momenty w mojej terapii?
Było ich kilka – bolesnych, ale przełomowych.
Pierwszy to zrozumienie, że moje emocje są ważne, nawet jeśli przez lata słyszałam, że powinnam je tłumić, ignorować, być "twarda". Pamiętam jedną z pierwszych sesji, kiedy terapeutka zapytała: "A co Ty czujesz?" I ja… nie wiedziałam. Umiałam mówić, co myślę. Umiałam opowiedzieć historię. Ale uczucia? Były jak zamknięte za grubym szkłem. Ten moment był początkiem mojej podróży do środka – do serca, do łez, do wstydu, do złości, ale i do miłości.
Drugi ważny moment to rozpoznanie, że niosę coś, co nie należy do mnie. Że moje powtarzające się schematy w relacjach, w pracy, w decyzjach – mają źródło w lojalnościach, o których nie miałam pojęcia. To ustawienia systemowe otworzyły mi oczy. Zobaczyłam, że jestem częścią większej całości – systemu rodzinnego, w którym niezauważone cierpienie jednego przodka może wybrzmieć w życiu wnuczki. I wtedy po raz pierwszy poczułam ulgę – że nie jestem "zepsuta". Że jestem wierna. I że mogę z tej wierności wyjść, z miłości.
Trzeci moment – przebaczenie. Ale nie to naiwne, puste. Tylko to głębokie, systemowe. Przebaczenie matce za to, że nie mogła dać. Ojcu za to, że nie był. Sobie – za to, że tak długo udawałam. Przebaczenie przyszło po listach, po ustawieniach, po łzach. I przyniosło coś bezcennego: wolność.
Jak to wpłynęło na moje podejście do ustawień?
Z pokorą i szacunkiem weszłam w ten świat. Bo wiem, że to nie technika. To spotkanie z czyimś życiem. Z losem. Z przeszłością, która nadal oddycha w sercu człowieka. Dlatego nie używam ustawień "po to, by zmieniać". Używam ich, by uznać. By przywracać porządek miłości.
I właśnie dlatego, w moich książkach – zarówno "W stronę serca", "Urodziłam się, by żyć", jak i "Droga do siebie" – pokazuję, że każdy schemat ma swoje korzenie, a każda rana może stać się miejscem, z którego wypływa życie. Ustawienia stały się dla mnie nie tylko metodą pracy. Stały się sposobem patrzenia na świat – z sercem, z głębią, z pokorą wobec tego, co było… i z nadzieją na to, co może być.
Podkreślasz też, że pełne zaangażowanie emocji i duchowości jest niezbędne, aby terapia przyniosła efekty. Jakie znaczenie ma duchowość w procesie samopoznania i czy uważasz, że ten aspekt jest niedoceniany w tradycyjnych formach terapii?
Zdecydowanie uważam, że duchowość to jeden z kluczowych, a zarazem najbardziej pomijanych wymiarów procesu uzdrawiania. W moich książkach – zwłaszcza w "Droga do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych" – bardzo wyraźnie zaznaczam, że bez prawdziwego, głębokiego zaangażowania – nie tylko umysłowego, ale również emocjonalnego i duchowego – nie jesteśmy w stanie dotrzeć do istoty naszych problemów.
Duchowość nie jest dla mnie religią ani systemem wierzeń. To kontakt z czymś większym niż ja sama – z porządkiem życia, z tym, co było przed nami, z polem systemowym, w którym wszystko ma swoje miejsce. Kiedy klient przychodzi z bólem, lękiem, czy utknięciem w powtarzających się schematach, często nie szuka tylko rozwiązania – szuka sensu. I tu właśnie pojawia się przestrzeń duchowa. Bo czasem to, co boli, ma swój sens w historii rodu. Czasem trzeba nie tylko „zrozumieć”, ale też uznać los, oddać ciężar, skłonić się z pokorą. To są akty duchowe. Głębokie, ciche, transformujące.
W tradycyjnej psychoterapii często skupiamy się na analizie, diagnozie, zmianie zachowań. To ważne – nie neguję tego. Sama przez lata korzystałam z psychoterapii i wiele jej zawdzięczam. Ale zauważyłam, że bez włączenia poziomu duchowego – proces często zatrzymuje się na poziomie "rozumienia". A dusza potrzebuje czegoś więcej. Potrzebuje rytuału, symbolu, uznania, bycia zobaczoną w całości – nie tylko jako umysł i emocje, ale jako część większej historii.
W ustawieniach systemowych duchowość przejawia się naturalnie – w postawie szacunku wobec losów innych, w ciszy, w symbolicznym geście. To przestrzeń, gdzie miłość i porządek stają się siłami uzdrawiającymi. Dlatego tak często uczestnicy ustawień mówią, że "coś się wydarzyło, chociaż nie umieją tego ubrać w słowa". To właśnie ten wymiar, którego nie da się zmierzyć – ale który czuć w ciele, w sercu, w spojrzeniu. Dla mnie duchowość to ukorzenienie w tym, co było, i otwarcie się na to, co może nadejść. To źródło siły i sensu. Dlatego w mojej pracy – i w książkach – ten wymiar zawsze jest obecny. Bo wierzę, że prawdziwe uzdrowienie dzieje się tam, gdzie umysł, serce i dusza idą razem tą samą drogą.
Choć wyraźnie zaznaczasz w swoich publikacjach potencjał ustawień systemowych, zauważasz, że mogą one być trudne do zrozumienia i zastosowania bez pełnej znajomości ich mechanizmów. Jakie kroki powinni podjąć ci, którzy chcą zgłębić tę metodę, aby nie spotkać się z jej błędną interpretacją lub nieprzewidywalnymi skutkami?
To bardzo ważne pytanie – i cieszę się, że je zadajesz, bo ustawienia systemowe to potężne narzędzie, ale jak każde narzędzie – w nieodpowiednich rękach może zaszkodzić. W moich książkach – zwłaszcza "Droga do siebie – od psychoterapii do ustawień systemowych" – wielokrotnie podkreślam, że ta metoda wymaga pokory, dojrzałości i uważności. To nie jest technika, którą można po prostu "wypróbować" na własną rękę po przeczytaniu jednego artykułu w Internecie. To jest proces zanurzony w dynamikach międzypokoleniowych, w losach, traumach i lojalnościach, które często są nieuświadomione, a przez to bardzo kruche i wrażliwe.
Dlatego pierwszym i najważniejszym krokiem, jaki powinny podjąć osoby zainteresowane tą metodą, jest edukacja i świadomy wybór terapeuty. Ustawienia powinno się przeżywać – nie odtwarzać czy "stosować" jak przepis kulinarny. Warto zacząć od uczestnictwa w warsztatach jako obserwator lub reprezentant, żeby najpierw doświadczyć tej metody w bezpiecznej przestrzeni, prowadzonej przez kogoś z wiedzą i doświadczeniem. To nie tylko chroni przed błędną interpretacją, ale też pozwala poczuć, jak wiele może się wydarzyć – wewnętrznie – już na poziomie reprezentacji.
Kolejny krok to lektura rzetelnych źródeł, najlepiej książek samego Berta Hellingera lub praktyków, którzy stosują jego podejście w pełnej zgodzie z pierwotnym duchem metody – czyli z szacunkiem do porządków miłości, do tego co było i do granic klienta. Moje książki również mogą tu być wsparciem – są pisane nie tylko z pozycji autorki, ale przede wszystkim osoby, która przeszła przez własny głęboki proces transformacji dzięki ustawieniom. Co bardzo ważne – ustawień nie stosuje się w oderwaniu od kontekstu, nie są one "szybką terapią" ani cudownym rozwiązaniem. To raczej forma wglądu, która potrzebuje dojrzałości do przyjęcia tego, co się ujawnia. Dlatego też nigdy nie prowadzę ustawień "na życzenie" – zawsze poprzedza je rozmowa, zrozumienie intencji i gotowości klienta. Czasem najlepszym ustawieniem jest… jeszcze chwilę poczekać. Dla tych, którzy chcą iść głębiej – polecam uczestnictwo w dłuższych procesach szkoleniowych, takich jak roczne czy dwuletnie szkoły ustawień, superwizje, a przede wszystkim własna terapia, bo bez niej trudno w pełni zrozumieć, jak bardzo nasza własna historia wpływa na to, jak "czytamy" cudze systemy.
Podsumowując: ustawienia systemowe to droga – nie metoda szybkich efektów. Droga wymagająca uczciwości wobec siebie, pokory wobec losu i świadomości tego, że jako terapeuci jesteśmy tylko tymczasowymi towarzyszami w podróży duszy drugiego człowieka. I właśnie takiego towarzyszenia uczę – i do takiego zapraszam.
Jak widzisz przyszłość ustawień systemowych w literaturze i terapii? Czy dostrzegasz potrzebę ich ewolucji lub adaptacji do współczesnych wyzwań społecznych?
Przyszłość ustawień systemowych widzę jako niezwykle dynamiczną, ale też wymagającą głębokiej uważności i odpowiedzialności. Świat się zmienia – przyspiesza, wielowarstwowość relacji nabiera nowego znaczenia, a nasze systemy rodzinne są dziś mocno "rozciągnięte" w czasie i przestrzeni. Przenosimy się, migrujemy, zmieniamy role społeczne i kulturowe – a wszystko to wymaga nowych narzędzi rozumienia siebie i swoich korzeni.
Ustawienia systemowe Berta Hellingera, choć zakorzenione w klasycznych porządkach miłości, pozostają wciąż niezwykle aktualne. Ich siła tkwi w prostocie, w szacunku dla losu i w gotowości do uznania tego, co było. Ale równocześnie czuję – i obserwuję to w pracy z klientami i uczestnikami warsztatów – że ta metoda potrzebuje dziś języka, który dotrze do współczesnego człowieka: bardziej świadomego, bardziej wyedukowanego, ale często też… bardziej zagubionego emocjonalnie niż kiedykolwiek wcześniej.
Dlatego uważam, że ustawienia systemowe muszą ewoluować – nie w swojej istocie, ale w formie, komunikacji i integracji z innymi podejściami terapeutycznymi. Już dziś łączymy je z pracą z traumą, z ciałem, z neurobiologią relacji czy podejściem IFS. To nie osłabia ustawień – to je pogłębia.
Widzę też ogromną potrzebę popularyzowania ustawień w obszarach dotąd pomijanych – w edukacji, w pracy z dziećmi, w działaniach społecznych, w świecie biznesu i zarządzania. I właśnie dlatego powstał mój e-book "Ustawienia systemowe w biznesie", który pokazuje, że porządki miłości działają także w organizacjach, w zespołach, w przywództwie.
Widzę również, jak ważna jest literatura, która tłumaczy ustawienia w sposób przystępny, ale nie uproszczony. Dlatego z wielką radością informuję, że właśnie ukazała się moja nowa książka "PRZESZŁOŚĆ, KTÓRA ŻYJE W NAS – ustawienia systemowe według Berta Hellingera w pracy nad zdrowiem rodzinnym", która wprowadza czytelnika w głębokie zrozumienie relacji międzypokoleniowych i ich wpływu na nasze ciało, psychikę i więzi. A to nie koniec!
Już niedługo wraca z drukarni kolejna publikacja: "TRAUMY, LOJALNOŚĆ, RÓWNOWAGA – ustawienia systemowe według Berta Hellingera w pracy z chorobami i zdrowiem" – książka, w której pokazuję, jak choroby mogą być wołaniem systemu o uzdrowienie, jak ciało przechowuje nierozwiązane lojalności i jak ważne jest przywrócenie porządku nie tylko w rodzinie, ale i w sobie.
Podsumowując: przyszłość ustawień systemowych to nie stagnacja, lecz twórcza integracja. To powrót do korzeni, ale z oczami skierowanymi ku przyszłości. A ja – jako autorka, terapeutka i człowiek – czuję się częścią tej ewolucji. I zapraszam do niej każdego, kto chce spojrzeć głębiej – w stronę serca, w stronę przeszłości, która żyje w nas.
Dziękuję za niezwykle inspirujące rady, Twoją historię oraz książki.
Rozmawiała

Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
Komentarze
Prześlij komentarz