[recenzja książki] Przemek Osowski: Wrona z Madenfal
Nie każda książka z gatunku fantasy zasługuje na miano literatury głębokiej, ale "Wrona z Madenfal" Przemka Osowskiego wyłamuje się ze schematów i wchodzi na zupełnie inny poziom – egzystencjalny, psychologiczny, literacki. To nie opowieść o świecie, w którym magia rozświetla mrok, lecz o świecie, gdzie ciemność wchłonęła wszystko, co było jasne. I gdzie każda iskra nadziei kosztuje więcej niż życie. Gdy czytelnik otwiera tę powieść, nie trafia w znane rejony klasycznej fantastyki. Zamiast tego zostaje wrzucony w mgłę – nieprzejrzystą, duszną, oblepiającą – gdzie rzeczywistość jest fragmentaryczna, wartości rozszczepione, a przeszłość zbyt ciężka, by ją unieść. To książka, która nie prosi o uwagę – ona ją wymusza. Nie kokietuje – konfrontuje. A jednocześnie pozostaje literackim doświadczeniem, które rzadko trafia się we współczesnej prozie gatunkowej.
Powieść otwiera się nie hukiem wojny ani heroicznym czynem, lecz… ciszą. Ciszą, która nie koi, lecz przeraża. Ciszą, w której każda decyzja może być ostatnią. To książka, która wymyka się prostym etykietom – nie jest tylko fantasy, choć osadzona jest w wyimaginowanym świecie. Nie jest też wyłącznie thrillerem psychologicznym, choć emocje bohaterów targają czytelnikiem. To opowieść duszna i wciągająca jak mgławica, która otacza Gjaladen – świat zbudowany na ruinach starego porządku i przeczuciu, że nic już nigdy nie będzie takie samo.
"Wrona z Madenfal" to mrok, który oddycha – nie jako estetyka, ale jako mechanizm świata. Tu nawet cisza ma strukturę przemocy. Tu każde milczenie staje się manifestacją: oporu, wstydu, żalu. W tej powieści niewypowiedziane słowa ważą więcej niż miecze, a historia, choć podszyta brutalnością, nie tapla się w niej bezrefleksyjnie. To nie brutalność dla brutalności. To przemoc, która pokazuje, jak bardzo człowieczeństwo można wypaczyć, kiedy wartości się dewaluują, a przeszłość zaczyna dyktować teraźniejszość.
W świecie, gdzie bogowie milczą, pytanie o sens wiary, wierności, lojalności – czy nawet człowieczeństwa – staje się dramatycznie aktualne. W świecie takim jak Gjaladen, każda wartość wystawiona jest na próbę. I właśnie dlatego ta książka boli. Ale też zostaje z czytelnikiem na długo, bo nie pozwala zapomnieć, co tracimy, gdy zbyt długo milczymy.
Niełatwo opowiadać o świecie, w którym wszystko jest pęknięte – także narracja. Ale autor "Wrony z Madenfal" – Przemek Osowski robi to z wyczuciem. Książka zbudowana jest jak roztrzaskane lustro – fragmentaryczna, wielowarstwowa, pełna niedopowiedzeń. Każdy rozdział działa niczym kawałek mozaiki, który z początku wydaje się oderwany od reszty, lecz z czasem zaczyna układać się w większy obraz – obraz zniszczenia, zdrady i osamotnienia.
To powieść, która nie prowadzi za rękę. Nie daje klasycznego początku, środka i końca. Raczej oplata czytelnika narracyjną mgłą, wciąga w niechronologiczną, wieloperspektywiczną opowieść, która odkrywa się stopniowo – warstwa po warstwie, rana po ranie.
Styl pisarski to osobny bohater tej powieści – chłodny, oszczędny, ale przez to jeszcze bardziej wyrazisty. Autor nie nadużywa słów. Wręcz przeciwnie – każde zdanie wydaje się precyzyjne, jakby wykuwał je wojownik, nie pisarz. Język nie uwodzi, ale tnie. Opisy Gjaladenu są pełne faktury: zmysłowych szczegółów, zapachów, dźwięków, ale nie znajdziemy w nich nadmiaru. Zamiast egzaltacji – surowa rzeczowość. I właśnie dzięki temu świat ten wydaje się tak przekonująco realny.
To pisarstwo, które nie mówi: poczytaj dla rozrywki. Ono mówi: jeśli chcesz zrozumieć, musisz patrzeć uważnie – nawet wtedy, gdy nie chcesz patrzeć.
Główny bohater powieści, Hjalkan, nie jest herosem z legendy. Nie wzbudza natychmiastowej sympatii. To postać trudna – poszarpana, zamknięta w sobie, niechętna do zdradzania emocji. Ale w tej właśnie niedostępności tkwi jego siła literacka.
Hjalkan to wojownik – członek Burzowych Szponów, jednostki, której elitarność wykuwała się w bólu, krwi i lojalności. Ale to także człowiek, który niesie na barkach ciężar dawnych zdrad, niewypowiedzianych win i pytania o sens dalszego trwania. W jego milczeniu czai się coś więcej niż duma – to rodzaj egzystencjalnego pancerza.
To postać, w której spotykają się dwie skrajności: bezwzględność żołnierza i wrażliwość istoty, która pamięta, czym było dobro. Autor buduje go konsekwentnie, bez epatowania cierpieniem, ale też bez idealizacji.
W jego psychologii pobrzmiewają echa klasycznych antybohaterów – trochę jak Geralt, ale i jak postacie z Dostojewskiego: rozdarte, nieoczywiste, niepasujące do świata, w którym przyszło im żyć. Hjalkan nie wybiera walki – on w niej trwa, ponieważ nie ma innego wyjścia. To człowiek, który nie poddał się, choć dawno już powinien. I właśnie to czyni go bohaterem nie heroicznym, ale ludzkim.
Gjaladen nie przypomina typowych krain fantasy. Nie kusi cudami, magią czy architektonicznymi zachwytami. Jest surowy, obojętny, czasem wręcz nieprzyjazny. To świat, który nie wspiera życia – raczej testuje, kto potrafi je przetrwać.
Otaczająca kontynent mgławica jest czymś więcej niż geograficzną barierą – to metafora granicy, poza którą rozciąga się nieznane. Ale też – metafora tego, czego nie chcemy wiedzieć: o sobie, o historii, o prawdzie. Mgławica dzieli znane od tego, co wyparte. To jak psychologiczna ciemność: obecna, ale nienazwana.
Brak bogów w tym świecie to również nieprzypadkowy wybór – Gjaladen to społeczeństwo opuszczone, albo może takie, które samo odwróciło się od wiary. Pozostaje czysta gra sił: polityka, przetrwanie, kalkulacja. Gdy boskość milknie, to człowiek staje się odpowiedzialny za każdy czyn. A że człowiek często nie dorasta do tej odpowiedzialności – to świat upada. Ta kraina nie jest więc tylko miejscem akcji. To komentarz do rzeczywistości: postapokaliptyczny krajobraz nie musi być pokłosiem kataklizmu – wystarczy długotrwałe milczenie wartości.
Powieść "Wrona z Madenfal" oparta jest na kilku wyrazistych, przenikających się motywach, które nadają jej emocjonalną i intelektualną głębię. Jednym z najważniejszych jest milczenie jako forma przemocy – milczą bogowie, milczą bohaterowie, a cały świat zdaje się tonąć w niedopowiedzeniach, które ranią bardziej niż najostrzejsze słowa. Ten brak głosu nie jest spokojem – to wyraz traumy, oporu, czasem rezygnacji. Równolegle pojawia się motyw lojalności, wystawianej tu na nieustanne próby – lojalności wobec siebie, drużyny, przekonań, a także wobec przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć. Autor konsekwentnie pokazuje, że w świecie przedstawionym wierność to luksus, a zdrada czai się nie tylko w polityce, ale przede wszystkim w relacjach osobistych. Zdrada staje się siłą destrukcyjną – niszczy zaufanie, zmienia układ moralny bohaterów i popycha ich w mrok. Na tym tle szczególnie silnie wybrzmiewa motyw tożsamości – pytanie o to, kim jesteśmy, gdy nikt nas nie obserwuje, i czy warto zachować uczciwość w świecie, który premiuje cynizm i brutalność.
Wszystkie te tematy łączy cień – obecny w warstwie dosłownej i symbolicznej. To cień traumy, przemilczanych prawd, nienazwanych lęków i zdrad, które nigdy nie zostały rozliczone. Ale ten cień nie zamierza pozostać w ukryciu. On wychodzi na powierzchnię, pełza przez karty powieści, wdziera się w dialogi, decyzje i relacje. To historia o konfrontacji z tym, co wyparte – zarówno na poziomie indywidualnym, jak i społecznym. Cień nie milczy – wręcz przeciwnie, przemawia głośno, przypominając, że bez prawdy nie ma odkupienia.
Choć „Wrona z Madenfal” zakorzeniona jest w konwencji fantasy, nie znajdziemy tu epickich bitew ku chwale królów, smoków szybowców ani rozbudowanego systemu magii. Zamiast tego, autora sięga po estetykę grimdark fantasy – odmiany gatunku, która zrywa z romantyczną wizją rycerza na białym koniu i zanurza czytelnika w moralnej szarości, społecznej brutalności i emocjonalnej surowości.
Nie mamy tu prostych odpowiedzi ani jednoznacznych bohaterów. Świat Gjaladenu przypomina raczej świat po końcu świata – społeczeństwo ukształtowane przez strach, izolację i przemoc, gdzie każde działanie obarczone jest ryzykiem, a przetrwanie często oznacza rezygnację z człowieczeństwa.
Dla czytelnika „Wrona z Madenfal” może też przywoływać skojarzenia z estetyką słowiańskiej grozy – mrocznej, dusznej, pełnej milczenia i obecności sił, których nie sposób nazwać. To fantasy bardziej psychologiczne niż przygodowe – przypominające, że mrok nie kryje się za górami, lecz pod skórą.
Choć sercem opowieści pozostaje Hjalkan, autor nie zaniedbuje bohaterów drugiego planu. Wręcz przeciwnie – to często właśnie oni niosą na sobie ciężar moralnych pytań, które książka zadaje czytelnikowi.
Postaci te – skrytobójcy, dawni towarzysze broni, kobiety z przeszłością, oficerowie i prorocy ciszy – nie są jedynie fabularnym tłem. Każda z nich odsłania inny aspekt Gjaladenu: jego polityczne rozdarcie, społeczną erozję i emocjonalne wyjałowienie. To właśnie w tych interakcjach – w napięciu między Hjalkanem a jego dawnymi druhami, między rozkazem a sumieniem – rodzą się najważniejsze pytania książki.
Co więcej, niektórzy z tych bohaterów stają się lustrami dla Hjalkana – odbijają jego słabości, ambicje, tęsknoty. Inni zaś kontrapunktują jego postawę, stawiając opór, prowokując, testując granice. To powieść, która nie oferuje nam prostego bohatera i reszty postaci w cieniu – tu każdy może stanowić moralny kompas lub przestrogę.
Tytuł książki intryguje od pierwszego spojrzenia – "Wrona z Madenfal" brzmi jak zaklęcie, jak legenda, jak ostrzeżenie. Wrona, w tradycjach wielu kultur, symbolizuje śmierć, zwiastowanie nieszczęścia, ale też mądrość, pamięć i obserwację. To ptak, który widzi więcej, ale nie mówi. Czuwa, przemilcza, czasem towarzyszy umierającym.
W tej historii wrona może być symbolem Hjalkana – outsidera, pozornie wolnego, ale jednak niosącego brzemię, jakiego nie da się zrzucić. Może też być metaforą prawdy, która krąży wokół wydarzeń, której nikt nie chce nazwać, ale która w końcu spadnie z nieba niczym omen.
Z kolei Madenfal – tajemnicze, brzmiące obco miejsce – może symbolizować źródło cierpienia, punkt zwrotny, przestrzeń wykluczenia. Czy wrona pochodzi z Madenfal, czy do niego zmierza? Czy przynosi prawdę czy zagładę? Tytuł staje się zagadką samą w sobie – i odpowiedź na nią odsłania się dopiero w finale.
"Wrona z Madenfal" to powieść, której nie sposób czytać biernie. Każda strona zmusza do zadania pytania: co zrobiłbym na jego miejscu?, czy istnieje dobra decyzja w złym świecie?, czy można ocalić siebie, nie zdradzając innych? To książka, która nie przynosi ukojenia – raczej prowokuje niepokój, uruchamia wewnętrzny bunt, a czasem po prostu zostawia emocjonalne pęknięcie.
Lektura wywołuje wrażenie klaustrofobii – jakby mgławica opisana w książce przesiąkała również na kartki i dusiła czytelnika swoją obecnością. Nie ma tu lekkości, ale jest ciężar znaczeń, który sprawia, że książka zostaje pod powiekami długo po zakończeniu.
To literatura, która nie mówi: ucieknij w świat wyobraźni, lecz: zobacz, jak wygląda świat bez iluzji. Właśnie dlatego warto po nią sięgnąć.
Narracja "Wrony z Madenfal" jest nie tylko środkiem przekazu – to forma walki z czytelnikiem. Autor posługuje się językiem oszczędnym, ale pełnym napięcia. Zdania krótkie, poszarpane, przypominają rytm oddychania w stresie – szybkie, urwane, gęste od znaczeń.
Brakuje tu barokowych opisów czy poetyckiej emfazy. Zamiast tego dostajemy konkret, chłód i brutalną szczerość. Ale kiedy trzeba – w scenach kontemplacji, śmierci lub snu – narracja zwalnia, staje się bardziej refleksyjna, niemal liryczna, co tworzy znakomity kontrast i rytmiczne napięcie.
Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie, ale z silnym zbliżeniem do wewnętrznych przeżyć Hjalkana. To pozwala autorowi/ce ukazać jego lęki, frustracje i traumy bez zbędnej ekspozycji – raczej poprzez gesty, myśli, przemilczenia niż deklaracje.
Choć "Wrona z Madenfal" to fantasy, nie sposób nie dostrzec w niej analogii do współczesnego świata. Książka stawia pytania aktualne politycznie i społecznie: czym jest przemoc systemowa? co dzieje się, gdy państwo odwraca się od obywateli? jak funkcjonuje wspólnota zbudowana na strachu, wyparciu i przemocy?
Świat bez bogów, bez odpowiedzialności, bez zaufania – czy to tylko fantazja, czy metafora codzienności, w której żyjemy? Autor pokazuje, że społeczeństwo pozbawione moralnego fundamentu dryfuje ku rozkładowi, a przetrwanie staje się formą egoizmu.
Książka staje się tym samym ostrzeżeniem: o cenie milczenia, o destrukcyjnej sile wyparcia, o tym, jak łatwo rozbić więzi społeczne, kiedy każdy myśli tylko o sobie. To nie tylko historia Hjalkana – to historia każdego z nas, kto próbował dochować lojalności w świecie, który nie pamięta, czym jest sprawiedliwość.
"Wrona z Madenfal" to jedna z tych książek, które nie dają ukojenia – i właśnie w tym tkwi jej siła. Po lekturze zostaje uczucie niepokoju, pytania bez odpowiedzi, dreszcz. Ale zostaje też podziw: dla kunsztu literackiego, dla odwagi w podejmowaniu trudnych tematów, dla złożoności moralnej, która przypomina, że świat – nawet ten fikcyjny – nie dzieli się na biel i czerń.
To powieść, która przypomina, że czasem trzeba wejść w mgłę, by zobaczyć, co naprawdę nosimy w sobie.
Recenzowała

Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
Komentarze
Prześlij komentarz