[rozmowa o książce] Paweł Piliszko: Satyra zawsze była orężem sztuki w walce z trudnościami
Satyra bywa najlepszym lekarstwem na codzienność, a śmiech – jedynym sposobem, by oswoić absurdy rzeczywistości. Paweł Piliszko w swojej książce pt. "Zdrowie na cito, poproszę!" zabiera czytelników do świata perypetii służby zdrowia ukazanej w krzywym zwierciadle. Groteska, ironia i charakterystyczne "Piliszkizmy" czynią z tej opowieści nie tylko lekką lekturę "do kawy", lecz także subtelne zaproszenie do refleksji nad tym, jak wygląda nasze funkcjonowanie w systemie.
O tym, skąd wziął się pomysł na kontynuację sanatoryjnej historii, dlaczego humor stał się jego naturalnym językiem i czy satyra może stać się formą społecznej diagnozy, rozmawiam dziś z autorem.

Dlaczego postanowiłeś kontynuować historię sanatoryjną i tym razem opowiedzieć o służbie zdrowia?
Paweł Piliszko: Z życia się wziął (śmiech). Rozgrzałem się tak przy obserwacjach otaczającego mnie świata i dziwnie malowanej przez sytuacje rzeczywistości podczas pisania pierwszej książki, że samo się zaczęło pisać. I także z tego się wzięło, że ja mam po prostu dziką radochę, gdy siadam do pisania i świetnie się przy tym bawię. Zostawiłem sobie także furtkę, bo wyobrażałem sobie już oczyma duszy mojej, jakie mogą być dziwności, gdy z premedytacją wbiję się do następnego sanatorium w wir towarzyski w pokoju czteroosobowym. Wir mnie wciągną inny... Aż żal mi było tego nie opisać. Czyli pomysł się wziął z rozgrzewki, radości i żalu.
A dlaczego wybrałeś groteskę i ironię jako główne narzędzie opisu?
Ja nie wybrałem. To wszystko we mnie żyje i siedzi. Gdy tylko dotykam klawiaturki lub długopisu, przejmuje nade mną władzę – to chyba jakiś rodzaj choroby albo obcego (śmiech). Nie było zamysłu tak naprawdę. Nie było pomysłu na pisanie pierwszej książki. Wybrałem formę krótkich felietonów humorystycznych, aby podzielić się ze znajomymi tym, co mnie spotyka i co przeżywam w akcji dla mnie daleko niecodziennej. Chciałem, aby przy porannej kawie rozświetlało im się pysio przy tekstach, które pisze. Udało się! Zachcieli więcej, więc usiadłem i napisałem pierwszą książkę. Druga jest wypadkową a styl...Taki mi jest najbliższy i najbardziej prawdziwie się w tym czuje. Pisze różne teksty i widzę już sam, że nawet w innych formułach elementem stałym jest humor w moim wydaniu.
Zdrobnienia w książce budzą skrajne emocje – dla jednych brzmią ciepło, dla innych ironicznie. Co Tobą kierowało, gdy je stosowałeś?
To ten "obcy", o którym mówiłem wcześniej – to nie ja. Jestem niewinny! Wiesz co... Ja zawsze kochałem neologizmy i nie waham się ich używać w życiu codziennym. Czasem mam wrażenie, że to przez skromny zasób słownictwa i nadrabianie, jak się ma własną inwencja twórczą. Moja Kochana redaktorka Marta ukuła już nawet nazwę, bo to ona na samych początkach zmaga się z "Piliszkizmami", jak je wdzięcznie określa. Ja tak lubię – słowa przychodzą do głowy. Układają się w zdaniu i, jeśli tam zamieszkują, to okej. Niech żyją. Faktycznie, bawiąc się zdrobnieniami, mam w zamyśle uwypuklenie emocji i to w podanych przez ciebie przypadkach – jednych przytulają, innych uwypuklają w ironiczny sposób. Mną zawsze przy pisaniu kierują emocje – albo tak egoistycznie te, które sam przeżywam albo te, które chcę wywołać i czytających. Najczęściej to jest koktajl.
Czy te zdrobnienia mają dla Ciebie znaczenie osobiste, czy to wyłącznie zabieg literacki?
Ito-Ito jakby powiedziało moje japońskie wcielenie. Nadawanie słowom nowego życia jest świetną zabawą samą w sobie. Podkręcanie tekstu inną dynamiką także ma swoje zalety. Tak jak zauważyłaś, nie wszystkim to "siedzi". Tak piszę i nie za bardzo kalkuluję jednak, czy to lub inne słowo będzie się podobało większej ilości czytelników, czy trafi na ostrza krytyki. Musi pasować i brzmieć. Z tym brzmieniem to jest jazda... Gdy zacząłem nagrywać jeden z rozdziałów di pierwszej książki jako taki myk marketingowy, to zauważyłem, że niektóre zdania czytane na papierze i grzecznie tam leżące były ok, a gdy wychodziły na świat jako głośne czytanie – przewracały się! Zatem teraz ogromne znaczenie dla mnie osobiście jest w tym, żeby wszystkie moje zdania leżały i brzmiały dla mnie dobrze.
Twój bohater momentami wydaje się niefrasobliwy i zaniedbany – czy to celowy kontrast wobec powagi tematu zdrowia?
Siedziałem dłuższa chwilę nad odpowiedzią na to pytanie. Jeżeli chodzi o niefrasobliwość, to ja nawet bardziej powiedziałbym chaos – taki jestem! Oczywiście bohater, który jest budowany na mnie, jest podkoloryzowany i ma być jaskrawy. Z tą częścią pytania poszło mi łatwiej (śmiech).
Jeżeli chodzi o "zaniedbany", to na chwilkę się obraziłem (śmiech). Jeżeli taki jest odbiór, to tak wyszło. Nie był to zabieg celowy. Bardzo mi zależało na podejściu do gróbastwa bez ściem i oszukaństwa. I tu masz rację w stu procentach. Zaniedbanie przez zajadanie i otyłość jest! Winny! A co do służby zdrowia... niewiele tam powagi. Raczej w większości niepoważne traktowanie z odhaczaniem wizyt i pacjentów. Świat tak zapiernicza, że według mnie, żadna profesja nie ma czasu na holistyczne podejście do problemu i jest on odpychany na inne biurko. Tu trafiło na służbę zdrowia. Jestem przekonany, że gdybym zajrzał pod inny dywan, czy do innej szafy to samo bym znalazł. Pewnie i zajrzę (śmiech).

W jakim stopniu opisana historia jest autobiograficzna?
W dużym stopniu, a zarazem tylko w pewnym szablonie. To jest dla mnie trudne pytanie. Już tłumaczę. Podczas spotkań autorskich musiałem odpowiadać na to pytanie nieraz i miałem już czas, aby się odnajdywać, bo na początku strzelałem procentami: "w dziewięćdziesięciu procentach", coś sprawiało, że nie czułem się dobrze z tymi odpowiedziami i już wiem, dlaczego. Sytuacje, które przeżywam są inspiracją do pisania kolejnych rozdziałów, Nieraz sobie robię notatki i nagrywki na dyktafon takich chwil, które potem wykorzystuję. Jednak bohater to już nie jestem ja. Osoby, z którymi wchodzę w interakcje w rzeczywistości na papierze, nie są tymi samymi osobami. Nieraz nawet sytuacje mają w sobie tylko element rusztowania rzeczywistości, na którym buduje opowieść. To jest subiektywny odbiór tego, co ktoś może myśleć, czuć w sytuacji, w której go spotykam, widzę i ja czuję. Podkręcone są także moje emocje, odbiory, zachowania. Tak wiele jest możliwości nadinterpretacji, że nie podejmuję się postawienia na autobiografię. Autobiografia, czy też biografia jest dla mnie przedstawieniem faktów z życia takimi, jakie były, a nie takimi, jak je ktoś poczuł lub wymyślił. Ja wymyślam i uatrakcyjniam tak, aby czytelnik mógł uruchomić emocje. Spuszczam się ze smyczy i zmieniam rzeczywistość, która jest dla mnie inspiracją. Zatem odpowiedź brzmi : "Moje książki serii <<Walka o zdrowie>> są oparte na prawdziwych sytuacjach i wydarzeniach, nie są jednak autobiografią w słowa tego stricte znaczeniu, bo historie wymykają się rzeczywistości i meandrują w świat wyobrażeń i domyśleń".
Jak łączysz swoje doświadczenia z literacką fikcją?
Swobodnie i mam nadzieję, że umiejętnie, skoro są pytania o autobiografię (śmiech). To namysł nad tym, jak sytuacja rzeczywista mogłaby wyglądać jeszcze "bardziej" lub jaskrawiej. Czasem znów nie mam odwagi, aby rzeczywistość przedstawić taką, jaka jest, bo tracę wiarę w nas ludzi, przeżywając codzienne życie i spotykając się z bezdenną głupotą. Fikcja jest obecna jako dodatkowy sposób przekazu – mój subiektywny. Jest przyodzianiem nagiej nieraz rzeczywistości. Jest sposobem na to, aby historia była ciekawa, rozśmieszająca. Sytuacje, które opisuję, budzą we mnie, jak i w bohaterach, emocje najczęściej negatywne, zaśmiewanie tej rzeczywistości jest pewna ucieczką od bólu.
Krytykujesz dehumanizację pacjentów – czy to efekt Twoich osobistych doświadczeń w kontaktach ze służbą zdrowia?
Nie wiem, czy pamiętasz Reksia – to taki fajnisty piesek, który towarzyszył mojemu pokoleniu jako bohater bajki. Twoje pytanie przywołało mi pewien obraz z czołówki tejże bajki, która jest dla mnie genialnym odniesieniem do czasów obecnych i wątpię czy autorowi o to chodziło. Jednak... co przykre trafił! Białe staje się czarnym, nuty kłamią, fakty są cięte i dostosowywane do odbiorców, liczy się "micha" i ten wcześniej dla mnie ukochany moment, gdy Reksio stempluje raz za razem kolejny kadr z genialnym dźwiękiem (chyba) puzonu odnoszę do sposobu działania naszej rzeczywistości – "odhaczone-załatwione!" Poszedł stempelek czy enterek – zapraszam następny numer. Uśmiechamy się do siebie, zwalamy winę na bezduszne systemy, bo "co my tam możemy – wisz, rozumisz ja tu taka biedniutka jestem" ,"czy biedniutki. To ONI są winni!" Trafiło na służbę zdrowie, bo ja na nią trafiłem .Tak jak już wcześniej mówiłem, choroba toczy nie tylko tę przestrzeń naszego funkcjonowania. Dehumanizacja jest postępująca na każdym niemalże kroku. Mój "Pan System" jest wszechobecny, wszechwiedzący i wszechwładny uważajmy.
Dlaczego właśnie czarny humor uznałeś za najlepszą formę opowiedzenia o starzeniu się i chorobie?
Mam nadzieję, że wzbudzenie emocji da bodziec do chwili namysłu, choć naprawdę ideą nie było opowiadania o chorobie czy starości. Raczej o chodziło o zabranie w podróż pełną perypetii i sytuacji zaskakujących oraz komicznych, którym tłem jest walka o zdrowie. Nie jest moja intencją zagłębiania się w ból trwania czy przemijanie. Nie czuje się ani stary ani chory, choć różne dolegliwości przyklejają się od czasu do czasu. Sytuacje aż same się proszą, żeby je wyciągać na światło dzienne. Humor jest w moim DNA i nie wydłubiesz! Teraz zaczynam mieć większą świadomość, że jest czarny, ironiczny i groteskowy.
Jak czytelnicy reagowali na Twoją pierwszą książkę i czy to miało wpływ na kształt drugiej?
Gdyby nie czytelnicy, nie byłoby żadnej książki, a tym bardziej, gdyby nie ich reakcję. To, że została wydana pierwsza, było zasługą właśnie czytelników wspomnianych felietonów sanatoryjnych i, gdyby nie ich namowy, nie siadłbym do książki. Moja kochana żona, Beateńka, namawiała mnie "Napisz to! To fajne jest! Naprawdę. Wydajmy to!". Wiem, że mnie kocha i kibicuje. Miałem wtedy takie podejście, że w tej miłości nie jest obiektywna, choć zastanawiało mnie jej pozytywne nastawienie, bo jest naprawdę poważną zawodniczką czytelniczą. Pożera książki i jej zdanie jest dla mnie bardzo, ale to bardzo, ważne. Wtedy, z pąsem na licu, odmawiałem. Dopiero gdy zacząłem się spotykać z zaczepkami pt. "Halo, halo Paweł? Kiedy następny odcinek? Nie mam co czytać do porannej kawy. Dawaj! Już się nie mogę doczekać", uznałem, że nie ma co – trza pisać!
Pierwsza książka była ogromnym stresem. Pisać dla przyjaciół, rodziny i bliskich krewnych i znajomych królika jest GIT, ale ściągnąć spodnie przed wszystkimi i to na szkolnej akademii? Nikt nie lubi wystawiania się na ocenę. I co będzie, jak to będzie niedostateczny! Siadaj Piliszko "pała"! Czytelnicy, i bliscy i dalecy, zareagowali bardzo pozytywnie na książkę. Bałem się recenzji, bo to Panie i Panowie "psor" zasiądą do czytania i zapadną wyroki. Na kształt drugiej książki reakcje czytelników nie miały wpływu. Miały za to na to, że została napisana. Choć... wróć! Miały jednak wpływ – zmniejszyłem ilość Piliszkizmów i wulgaryzmów – tak myślę, to znaczy tak chciałem, żeby było.
Pisząc "Zdrowie na cito, poproszę!", bardziej chciałeś rozbawić, czy sprowokować do refleksji?
Znów musiałbym odpowiedzieć po japońsku (śmiech). Chcę bawić moim pisaniem czytelnika i to na wielu poziomach. Na pewno chcę także zaprosić do refleksji na świętem, w którym żyjemy i rzeczywistością relacji międzyludzkich. Wszystko się we mnie buntuje, gdy zderzam się z "Panem Systemem" i liczę na to, że nie będę sam w tych buntach. Może coś uwypuklę i pokażę w krzywym zwierciadle, co uważamy za normalność a nie powinno nią być? Pojęcie machiny i trybików w kontekstach społecznych jest dla żywe i mam wystawione czułe synapsy już od młodzieńczych punkowskich lat buntu. Myślę, że śmiech przez łzy jest odpowiednim określeniem. Niby jest się z czego śmiać, choć nie ma się z czego śmiać. Wszystko we mnie wyje, gdy widzę staruszkę lub staruszka w rozmowie z przemiła Panią Recepcjonistką, która z łagodnym uśmiechem informuje, że "już za osiem miesięcy możemy zapisać rehabilitacje". Czy tak to powinno wyglądać? Co mnie spotka za dwadzieścia, trzydzieści lat pracy na kilku etatach i comiesięcznego płacenia składek – zrzucenie na boczny tor? I się zdenerwowałem... Skoro mnie to rusza, to mam nadzieję, że poruszy choć jedną osobę i zastanowi się nad tym światem.
Narracja pierwszoosobowa jest bardzo intymna – czy trudno było Ci odsłaniać osobiste przeżycia?
Nieeeeee....chyba nie. Może jeszcze kilkanaście lat temu nie dałbym rady opisywać osobistych sytuacji z takim ekshibicjonizmem. Teraz mam w sobie większy spokój i ogromne zasoby dystansu do siebie i do innych również. Mam to życiowe szczęście, że od wielu już lat żyję w prawdzie i prawdziwie. Wiele lat terapii i pracy za mną. Jestem wytrenowany w docenianiu siebie i wstydzeniu się tam, gdzie trzeba, a nie tam gdzie ludzie "mówio, że trza". Nie mam się czego wstydzić i z przyjemnością pewnego siebie wartościowego człowieka walę prosto z mostu. Ja wiem i Ty już też, że bohater nie jest moim klonem. Jest mi bliski jednak różnimy się od siebie i to jest dla mnie takim wentylem bezpieczeństwa.
Zależało Ci na tym, żeby czytelnik czuł dyskomfort i śmiał się przez łzy?
Nie – to pierwsze, co pomyślałem. Jak zwykle ja. Myślę szybko, reaguje szybko i potem muszę się wracać, aby włączyć analizę. Na bank zależało mi na tym, aby czytelnicy dobrze się bawili, bo ja postrzegam obie części jako komedie. Przynajmniej taki był zamysł. Chciałem, aby to było takie czytanie uczestniczące – jakaś forma pisanego stand up. Treści poruszane są na tyle uniwersalne, że faktycznie czasem planowałem dyskomforty, które wspomagają kombinatorykę i zastanowienie – "A jak jest u mnie?". Miałem już wiele takich rozmów, które zaczynały się tak: "Kurcze! Ja miałam/miałem tak samo jak Ty! Jakbyś siedział w mojej głowie. Tylko Ty potrafisz to tak fajnie przenieść na papier" Z drugiej strony były zadziwienia, że "nie wiedziałem, że taki delikatny jesteś.." Wszystko mnie to cieszy, bo czytelnicy, prócz dobrej zabawy, mają jeszcze bonusa w formie porównania jak oni reagują w podobnych sytuacjach lub nawet jakby chcieli zareagować, szykując się na takie.

Jak postrzegasz rolę literatury satyrycznej w diagnozowaniu społecznych problemów?
Satyra zawsze była orężem sztuki w walce z trudnościami. Uważam, że komediowe zacięcie pomaga w przemycaniu spraw większych kalibrów. Nie traktuje swoich książek jako coś wielkiego, wzniosłego z zadęciem. To są książki do kawy. Na ciężkie czasy, w których przyszło nam się mierzyć z codziennością świata tańczącego na beczce z prochem. Książki z satyrą w podszewce mają oderwać od codzienności – taką miałem misje. A najlepiej śmiać się z samych siebie. Myślę, że satyryczne formy pomagają nam lepiej przytulić niektóre problemy. Jesteśmy w stałym kontakcie z kronikami kryminalnymi i mas mediami karmiącymi się awanturami, grozą i rozlewem krwi. To się sprzedaje! Zobacz... mnie już parę razy się zdarzyło , że na wieczorku, wywiadzie czy innym spotkaniu dotyczącym pisania usłyszałem "...może i Pan także kiedyś napisze kryminał, bo wie Pan kryminały to ludzie czytają." Tak jesteśmy wytresowani, że musi się dziać krzywda, aby było fajnie. Nic nie mam do kryminałów swoja drogą i mam swoich ukochanych autorów. Od przemocy i krzywdy powinno się uciekać i myślę, że ludzie przeżywając mocne emocje wolę ich nie rozpamiętywać. Obejrzeć, przeczytać, pobać się i zapomnieć. Mam nadzieję, że nie utożsamiać się ze złolami czy ofiarami. Satyra ma ten bezpiecznik, że można się pośmiać z przywar, zachowań i sytuacji kogoś innego, a w pewnym momencie zadać sobie pytanie "jak jest naprawdę? U mnie? U innych? W świecie w którym żyjemy?" Stawiam na samodiagnozę.
Czy groteska ma być tylko artystycznym narzędziem, czy też ostrzeżeniem dla społeczeństwa?
Nigdy nie myślałem tak górnolotnie. Wyraziłem swoje zdanie na temat zaobserwowanych problemów w sposób, który mi najbardziej pasował. Jeżeli społeczeństwo choć troszkę będzie czuć się ostrzeżone, to chwała mi i jemu – temu społeczeństwu. Mój język jest narzędziem, a podskórna groteska częścią mnie.
Co było dla Ciebie najtrudniejsze w pisaniu tej książki – emocje, język czy osobistewspomnienia?
Najtrudniejsze dla mnie w pisaniu książki był brak czasu. Dobrze się bawię przy pisaniu i te lektury są lekkie, łatwe i przyjemne. Nie mają jakiegoś poważnego ładunku emocjonalnego. Język jest mój osobisty i trudny z nim kontakt był tylko przy dziesiątkach technicznych poprawek. Wolałbym tyle razy nie czytać tej samej książki.
Jak rozumiesz rolę humoru w oswajaniu choroby i przemijania?
Osobiście nie wybieram się jeszcze w stronę przemijania – jeszcze nie ! (śmiech) Co do chorób, to wolę z nimi iść na udry i robić wszystko, co w mojej mocy, aby zdrowieć niż je oswajać. Humor jest odskocznią i lekiem na wiele zła. Nie wszystko tym humorem da się załatwić, bo może okazać się także ucieczką od prawdziwych działań i zadbania o siebie. Pozostaje przy stwierdzeniu "śmiech to zdrowie".
Czy Twoim zdaniem ta książka może realnie wywołać debatę o sytuacji osób starszych w służbie zdrowia?
Wątpię, czy cokolwiek może wywołać jakąkolwiek konstruktywna debatę w tym kraju. Peron nam odjechał! Jeżeli sami nie zadbamy o siebie i swoich bliskich, to nie ma co liczyć na "ważne tematy" w tych przepychankach i dodam jeszcze z przekonaniem, że "ja Pani nie przerywałem!!!" . Nie no... Ja nie mam zasięgów żadnych – z czym do ludzi. Uważam, że abyśmy zaczęli o czymś poważnym rozmawiać, to musi u naszych bram stać jakiś "ZŁY". Choć problem starzenia się w naszym kraju powinien naprawdę wystartować, bo starzejemy się w zastraszającym tempie i to będzie prawdziwe wyzwanie. Już jest! A służba zdrowia? Nie działamy prewencyjnie, nie promujemy zdrowego życia, ściągamy radośnie haracz z wpędzanie nas w choroby alkoholem, papierosami, śmieciowym żarciem. Kołowrotek finansowy musi się kręcić – to musi w końcu się wykopyrtnąć. Nie winię tu służby zdrowia – każdy orze jak może. Systemowo jesteśmy porąbani.
Myślisz o kolejnej części groteskowej opowieści?
Tak oczywiście. Mam już sporo trzeciej części w przygotowaniu. Myślę, że uda się wydać w 2026 roku. Teraz mam trochę przerwy od "Walki o zdrowie", bo rzuciłem się w inny projekt, który skrobał mnie w mózg od kilku lat i czekał cierpliwie. Mam mega zabawę, bo piszę coś z zupełnie innej beczki, choć ... Jeszcze nie zdradzę co to jest. Na bank mogę obiecać, że zupełnie inna beczka będzie z tym, co misie Pilisie potrafią najlepiej – od humoru i tego, co w społeczeństwach piszczy nie ucieknę. Jednak uciekam na jakiś czas od pamiętnikarskiego zacięcia.
Jakie emocje chcesz, żeby czytelnik wyniósł po lekturze "Zdrowie na cito poproszę!"?
Chciałbym, aby osoby czytające książkę miały z niej dużą radość. Toż to po to są komedie.
Chciałbym, aby miały chwilkę zatrzymania i ucieczkę od codzienności – czyli spokój od bieżączki.
Chciałbym, aby poczuły trochę beztroski i luzu.
Chciałbym, aby zastanowiły się nad tym, gdzie do cholery pędzimy i w jaką siatkę złapał nas "Pan System"?
Chciałbym, aby troszkę pobuntowały się i włączyły krnąbrność przy następnych-"następny proszę"
I chciałbym, aby mnie zaskoczyły tym, co poczuły i opowiedziały mi o tym, bo jak mawia mój mentor a ja powtarzam innym od lat: "Nie ważne, kto co Ci mówi- ważne, co i kto robi".
Dziękuję za poświęcony mi czas i czekam na kolejną Twoją książkę.
Rozmawiała

Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
Komentarze
Prześlij komentarz