[recenzja książki] Coliel Wilwarinen: Żółty Motyl
"Żółty Motyl" Coliel Wilwarinen to książka, która w delikatny i nastrojowy sposób opowiada o pamięci, stracie i nieuchronności przemijania. To intymna podróż w głąb dziecięcych wspomnień, splecionych z obrazami codzienności i duchowego dziedzictwa przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Autorka świadomie rezygnuje z klasycznej, linearnej narracji na rzecz emocjonalnej logiki pamięci — fragmentarycznej, nieuporządkowanej, ale głęboko autentycznej. Ten wybór sprawia, że książka nie jest typową powieścią, lecz raczej zbiorem literackich flash backów — pamiętnikiem pełnym czułości, poetyckich obrazów i duchowych symboli.
Książka została zbudowana z krótkich, bardzo emocjonalnych rozdziałów, które przypominają fragmenty prozy poetyckiej. Narracja nie kieruje się sztywną chronologią – zamiast tego Wilwarinen stawia na emocjonalną logikę wspomnień: od najbardziej poruszającego wieczoru spędzonego z babcią, przez momenty dziecięcej beztroski, aż po dzień, w którym "wszystko zamilkło".
Taki układ odzwierciedla strukturę pamięci – selektywną, nieciągłą, subiektywną. Każda scena działa na wielu poziomach: jest jednocześnie realistyczna i symboliczna. Dom babci, sklepy, ogrody, szopa z kurami – te miejsca stają się nośnikami emocji i duchowego dziedzictwa. Kompozycja podporządkowana jest wewnętrznemu rytmowi serca narratorki, a nie klasycznemu rozwojowi fabularnemu.
"Żółty Motyl" nie jest klasyczną powieścią. Nie opiera się na linearnej fabule, nie zmierza do spektakularnego punktu kulminacyjnego. Jej siłą jest mozaikowa struktura, która przypomina dziennik, zbiór miniatur literackich albo długi, emocjonalny list do bliskiej osoby. Każdy rozdział to jakby osobna kapsuła czasu — intymna scena, fragment wspomnienia, zmysłowy błysk, który przetrwał lata.
Forma ta doskonale oddaje naturę pamięci: jest selektywna, nieciągła, emocjonalnie nasycona, a nie uporządkowana faktograficznie. Wilwarinen celowo unika dat, historycznych ram czy precyzyjnych biografii. Dla niej ważniejsze jest to, co zostało zapisane w sercu, nie w dokumentach. Takie podejście pozwala zbudować więź między czytelnikiem a narratorką – jesteśmy zapraszani do jej wewnętrznego świata, nie jako obserwatorzy, lecz jako świadkowie.
Ta struktura sprawia, że książka działa jak opowieść terapeutyczna – rozdziały można czytać osobno, wracać do nich, przerywać i znów wchodzić, jak do domu babci, w którym zawsze jest miejsce, by usiąść, odpocząć i pomilczeć.
Jedną z najmocniejszych stron tej opowieści jest konsekwentne prowadzenie narracji z punktu widzenia dziecka. Mała Irenka doświadcza świata z intensywnością, której dorosły często już nie zna. Opisy rzeczywistości są pełne zmysłowych szczegółów – dotyku, zapachu, koloru. Lizak w kształcie serca, brokatowe materiały, ciepło kaflowego pieca – to nie tylko rekwizyty z przeszłości, ale elementy budujące duchową tożsamość bohaterki.
Nie przypomina to bezmyślnej naiwnej relacji, która wręcz przeciwnie jest pełna zaufania, emocjonalnej autentyczności i zmysłowej intensywności. To nie dorosła osoba wspomina dzieciństwo z dystansu i chłodnej perspektywy. To dziewczynka, która przeżywa wszystko "na gorąco" – płacze nad upuszczoną kapustą, śmieje się z jazdy na trzepaku, przeżywa duchowy wstrząs po usłyszeniu, że babcia "wróci jako żółty motyl".
Dziecięca narracja pozwala na zupełnie inny rodzaj prawdy – prawdy emocjonalnej. Dla małej Irenki śmierć babci nie jest jeszcze filozoficznym zagadnieniem ani duchową próbą – to ogromna, trudna do nazwania pustka, która wypełnia serce, mieszając się z lękiem, złością, niezrozumieniem.
Wilwarinen pozwala czytelnikowi przeżyć dzieciństwo na nowo – bez idealizowania, ale z czułością. Dzięki temu każdy z nas może odnaleźć w tej książce swoje własne dziecięce wspomnienia i utracone bezpowrotnie chwile z ukochanymi osobami. Narracja staje się wtedy lustrem – subtelnym, ale niezwykle silnym.
Dzięki takiej retrospektywnej perspektywie autorka uzyskuje autentyczność emocjonalną, której trudno byłoby dokonać z dystansu dorosłego. Kiedy bohaterka płacze, ponieważ upadła jej kapusta, czuje się, jakby zawiodła cały świat – i czytelnik to rozumie, gdyż widzi wszystko jej oczami. Ten punkt widzenia wzmacnia także kontrast między niewinnością a nieuchronnością śmierci.
Tytułowy "żółty motyl" to kluczowy symbol całej opowieści, a jednocześnie poetycki nośnik idei nieprzemijającej obecności ukochanej osoby. Babcia zapowiada, że po śmierci będzie wracać jako żółty motyl. Nie jako duch w klasycznym sensie, nie przez sny czy cudowne zjawiska – ale jako subtelny znak obecności.
Motyl łączy świat żywych i zmarłych – jest symboliczny, delikatny, ulotny. Takie potraktowanie tematu śmierci daje książce duchowy wymiar bez patosu religijnego. To bliskie intuicji, prostocie dziecięcej wiary. Narratorka dorasta, ale wciąż wierzy, że babcia ją chroni – przez śmiech, przez wspomnienia, przez motyla, który przysiada na ramieniu.
Monika, babcia narratorki, to postać niezwykle ważna – choć jej życie nie zostało opowiedziane w pełni, to obecność kobiety w życiu dziewczyny dominuje każdą stronę książki. Nie poznajemy jej z faktów, metryk czy dokumentów, lecz przez codzienne gesty: zapach dłoni, śmiech, zrozumienie, umiejętność wybaczania (nawet upuszczonej kapusty).
To kobieta z pokolenia, które przeżyło wojnę, trudne małżeństwa, codzienność bez luksusu, ale – mimo tego – potrafiło kochać bezwarunkowo. Jej szycie staje się metaforą tworzenia świata – dosłownie i duchowo. Każdy ścieg, który wykonuje na maszynie, to nić łącząca ją z wnuczką. To postać, którą można odczytywać jako archetyp matczynej opiekunki, "starej duszy", duchowej przewodniczki, jakich coraz mniej we współczesnym świecie.
Styl Coliel Wilwarinen to kwintesencja subtelności i głębokiej uważności na świat. Pisze tak, jakby szyła słowami – powoli, warstwowo, z delikatnością. Jej język balansuje między poetyckością a realizmem – potrafi opisać kapustę upuszczoną na klatce schodowej z taką dramaturgią, jakby był to moment egzystencjalnego upadku, a jednocześnie nie popada w przesadę. Wszystko wydaje się autentyczne, wynikające z prawdziwego doświadczenia.
Jej prowadzenie czytelnika przez kolejne karty opowieści jest zmysłowy i sensoryczny – pełen kolorów, zapachów, faktur. Opisane wnętrza pachną lawendą i mydłem, ubrania są jak piórka i brokat, a wspomnienia mają strukturę jak aksamitne tkaniny wyciągane ze starej skrzyni. Nie są to ozdobniki – każdy detal ma funkcję emocjonalną i znaczeniową.
Autorka pisze jak ktoś, kto nie musi udowadniać, że zna język literacki – po prostu nim oddycha. A my, czytając, oddychamy razem z nią. Styl ten nie męczy. On koi. Uczy, że literatura może być formą miłości i pamięci, a nie tylko narracji.
Autorka nie próbuje naśladować współczesnych trendów literackich, nie goni za konstrukcją fabularną ani formalną efekciarskością. Jej proza przypomina medytację — intymną, zmysłową, organiczną. Każdy akapit przesiąknięty jest obecnością świata: zapachami (lawenda, dym z ogniska, gotowane gołąbki), fakturami (gładkość materiału, chropowatość starej maszyny do szycia), dźwiękami (śpiew świerszczy, turkot pociągu, stukot obcasa na schodach). Ta sensualność nie jest jednak celem samym w sobie. To sposób opowiadania o emocjach — o tym, co ulotne, wewnętrzne, czasem nieprzetłumaczalne na język faktów.
Styl Wilwarinen balansuje więc między prozą poetycką a naturalną narracją codzienności. Nie znajdziemy tu afektowanego metaforyzowania — wszystko wypływa z głębokiej potrzeby wyrażenia tego, co prawdziwe. Opisy są nastrojowe, pełne światła i cienia, lecz nigdy nie stają się pustymi ozdobnikami. Wręcz przeciwnie — jej język działa jak latarka skierowana na najdrobniejsze detale ludzkiego doświadczenia. To sprawia, że nawet opowieść o upuszczonej kapuście może wzruszyć do łez, a zdanie wypowiedziane przez babcię wiele lat wcześniej może stać się duchowym fundamentem życia.
To nie tylko zasługa umiejętnie prowadzonej narracji. Autorka bowiem porusza w swojej książce tematy absolutnie uniwersalne i ponadczasowe: stratę, pamięć, kobiecość, duchowość. Śmierć babci — centralne doświadczenie tej narracji — nie zostaje przedstawiona jako dramatyczne zerwanie, ale raczej jako transformacja relacji. Ciało znika, lecz obecność zostaje. Babcia staje się znakiem, wspomnieniem, motylem. Narratorka nie musi odwiedzać cmentarza, by poczuć, że jest blisko niej — wystarczy zapach lawendy, drobny gest, szept we wspomnieniu. To bardzo dojrzałe podejście do żałoby — niepodlegające taniej religijnej pociesze, ale głęboko duchowe, pełne akceptacji i wdzięczności.
Strata zostaje tu ukazana nie jako koniec, lecz jako początek duchowej obecności. Żółty motyl to nie tylko metafora – to dowód, że miłość nie znika, lecz zmienia formę. To piękne przesłanie dla każdego, kto nosi w sobie żałobę – również tę niewypowiedzianą, dziecięcą, nieoswojoną.
Książka jest również subtelnym manifestem kobiecości, zwłaszcza tej przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Opowieść o babci Monice, o mamie, o małej Irenie to w gruncie rzeczy historia kobiecego kręgu — matek, córek, wnuczek, które nie tylko dziedziczą cechy fizyczne czy przedmioty (zegarek, maszyna do szycia), ale również emocje, czułość, wewnętrzną siłę. W tej opowieści kobiety są silne nie dlatego, że krzyczą. Są mocne, bo potrafią kochać, przetrwać, wybaczyć, śmiać się nawet wtedy, gdy życie nie daje ku temu powodów. To bardzo cenne, ponieważ niewiele współczesnych książek pokazuje kobiecość w sposób tak autentyczny i nieprzerysowany.
Ta historia ukazuje również kobiecość w jej najczystszej, najbardziej czułej i cichej postaci. Nie ma tu feministycznych manifestów – a jednak siła kobiet aż kipi z każdej strony. Monika, matka narratorki, Irenka – trzy ogniwa jednego łańcucha. Kobiety, które tworzą, troszczą się, podnoszą po upadkach. Szyją, gotują, kochają. Nie potrzebują heroicznych gestów – ich potęga tkwi w codzienności, w tym, że są.
Wreszcie, "Żółty Motyl" to książka, którą można polecić nie ze względu na gatunek czy modę, ale z powodu jej wewnętrznej prawdy i ciepła. To lektura dla tych, którzy noszą w sobie tęsknotę. Dla tych, którzy utracili bliską osobę, ale chcą wierzyć, że nic nie ginie bez śladu. Dla tych, którzy chcą zatrzymać się na chwilę w biegu, przysiąść na ławeczce z babcią i policzyć do dziesięciu, zanim zrobi się ciemno. To nie jest literatura dla tych, którzy szukają wartkiej fabuły. To książka-światło, książka-cisza. Daje ukojenie, spokój i czas na refleksję na sobą. Uczy dostrzegać znaki, doceniać bliskość i duchową obecność tych, których już z nami nie ma. I przypomina, że pamięć nie jest tylko wspomnieniem — jest formą egzystencji. Takiej, która nigdy nie gaśnie.
Choć o autorce, Coliel Wilwarinen, niewiele wiadomo, intuicyjnie czuje się, że ta opowieść została napisana z potrzeby serca, a nie z ambicji literackiej. Nie znajdziemy tu biogramu ani kontekstu wydawniczego — znajdziemy za to coś znacznie cenniejszego: wewnętrzną prawdę. Z każdej strony "Żółtego Motyla" bije autentyczność. To literatura pisana emocją, nie schematem. Mam nieodparte wrażenie, że ta książka nie powstała "dla czytelników", lecz jako osobisty proces przepracowywania żałoby, wspomnienia i wdzięczności wobec kogoś bardzo bliskiego. To czyni ją jeszcze bardziej poruszającą.
Czytając tę książkę, czytelnik może złapać się na tym, że wraca do własnych wspomnień. Do kuchni swojej babci, w której pachniało czosnkiem i kompotem z rabarbaru. Do miękkości jej dłoni, do beztroskich zabawa, do momentów ciszy, które wtedy wydawały się zwyczajne, a dziś mają znaczenie większe niż cokolwiek innego. "Żółty Motyl" porusza coś bardzo osobistego. To nie jest książka, którą tylko się analizuje. To książka, którą się przeżywa. Nie jako czytelnik, lecz jako wnuczka czy wnuk. Jako ktoś, kto tęskni.
Dla kogo jest ta książka? Nie dla tych, którzy szukają szybkiej fabuły, wartkiej akcji czy zaskoczeń. To opowieść dla tych, którzy czują głęboko, przeżywają ciszą, tęsknią po cichu. Dla tych, którzy stracili kogoś, ale nie przestali czuć jego obecności. Którzy chcą zatrzymać się, wsłuchać w siebie, zajrzeć do szufladek z pamięcią. Jeśli kiedykolwiek w czyimś życiu była osoba, która kochała bezwarunkowo — ta książka o niej przypomni. A może nauczy nas to dostrzegać na nowo.
"Żółty Motyl" pojawia się w literaturze w bardzo odpowiednim momencie. Dziś, kiedy tempo życia przytłacza, a relacje często sprowadzają się do skrótów i powiadomień, coraz trudniej jest nam naprawdę pamiętać. Nie archiwizować, nie zapisywać w chmurze, ale naprawdę — z czułością, emocją, wewnętrznym światłem — pamiętać. Ta książka przypomina, że nie wszystko musi być zapisane, żeby pozostało. Że wystarczy smak, zapach, gest – i wszystko wraca. Daje czytelnikowi ciche, ale wyraźne przyzwolenie na tęsknotę, czułość i refleksję, które dziś bywają niemodne.
Nie bez znaczenia pozostaje tutaj pseudonim Coliel Wilwarinen, choć nie jest wprost wyjaśniony przez autorkę, można odczytać jako formę symbolicznego autoportretu, dopasowanego do świata przedstawionego w książce. Imię "Coliel" brzmi anielsko i elficko, przywodząc na myśl zarówno imiona aniołów, takie jak Uriel, Ariel czy Cassiel, jak i elfickie nazwy z twórczości Tolkiena, gdzie sufiks -iel często oznacza istotę żeńską, duchową, delikatną.
"Coliel" może więc symbolizować wymarzoną, niematerialną tożsamość, pozwalającą oderwać się od przyziemności. W kontekście książki, gdzie rzeczywistość miesza się z emocją, pamięć z wizją, a śmierć z duchową obecnością, imię to brzmi niczym imię duszy. Pseudonim pozwala zatem odróżnić piszącą kobietę od codziennej siebie i stworzyć przestrzeń duchowej, literackiej obecności — autorka staje się wtedy nie tylko twórczynią, ale i świadkiem historii, duchem pamięci, kimś, kto przychodzi z przeszłości, by opowiedzieć o miłości, która nie umiera.
Drugi człon pseudonimu — Wilwarinen — prawdopodobnie nawiązuje do języka Quenya, jednego z elfickich języków Tolkiena, w którym "Wilwarin" oznacza motyla, dosłownie "skrzydło-latające". "Wilwarinen" można zatem rozumieć jako formę żeńską lub poetycką odmianę tego słowa, czyli "ta, która jest motylem" lub "z motyla". W połączeniu z tytułem książki — "Żółty motyl" — pseudonim Wilwarinen jawi się jako alter ego autorki, uosabiające pamięć, delikatność, przejście i duchową obecność.
Zaś cały pseudonim, łącząc "Coliel” i "Wilwarinen", nie jest przypadkowy, lecz stanowi świadomy wybór tożsamości pisarskiej wpisującej się w metaforyczny i duchowy krajobraz książki. Motyw żółtego motyla w powieści pojawia się jako znak babci, ale też nośnik pamięci, duchowego przejścia i czułości. Przyjęcie przez autorkę pseudonimu związanego z motylem sugeruje, że utożsamia się ona z przekazem tej postaci — być może jest tą, która niesie dalej pamięć.
Ten pseudonim Można również potraktować jako symboliczny list: "Jestem Coliel Wilwarinen — tą, która wraca jako motyl. Tą, która opowiada o tych, co już nie mówią. Tą, która pamięta." W efekcie nie tylko wzmacnia duchowy, poetycki i symboliczny charakter opowieści, lecz także wpisuje autorkę w rolę strażniczki pamięci i emocjonalnej prawdy, oddając jednocześnie cześć motylowi jako symbolowi obecności, duszy i transformacji. Sama autorka staje się zatem integralną częścią opowieści — być może nawet tym żółtym motylem, który powraca, by dawać znak. To piękna i konsekwentna decyzja literacka, która podkreśla, że "Żółty Motyl" to nie przypadkowa książka, lecz świadomy gest pamięci i duchowego porozumienia z czytelnikiem.
Biorąc pod uwagę wszechobecną duchowość, pamięć czy motyw śmierci, nie jest właściwym pisać o książce "polecam" — byłoby to zbyt suche, zbyt proste. Natomiast jeśli po przeczytaniu ostatniej strony tej książki, zobaczycie żółtego motyla, nie odganiajcie go od siebie. Zatrzymajcie się. Uśmiechnijcie. Może przypomnicie sobie babcię lub kogoś bliskiego. Może usłyszycie głos wewnątrz siebie. I zrozumiecie, że miłość nie umiera. Zostaje — cicho, wiernie, pięknie. Tak jak ta książka.
Bowiem na końcu lektury "Żółtego Motyla" pozostaje coś więcej niż wzruszenie. To poczucie wdzięczności – za to, co było. Za tych, którzy nas ukształtowali. Za dzieciństwo, nawet jeśli było nieidealne. Za ciepło babcinej dłoni i jej wyrozumiałość dla dziecięcych zachcianek czy za lizaka w kształcie serca. Za każdą chwilę, która minęła, ale żyje w nas.
To książka, która zatrzymuje czas – i pozwala go oswoić. Sprawia, że zaczynamy zauważać znaki – motyle, trzepaki, zapachy – jako coś więcej niż tylko rzeczy. Jako pamiątki duchowej więzi. To opowieść, która nie kończy się na ostatniej stronie, lecz trwa dalej – w naszych wspomnieniach, w naszych relacjach, w gestach, które przekazujemy kolejnym pokoleniom.
I być może właśnie o to chodziło autorce – byśmy po przeczytaniu tej historii nie tylko zamknęli oczy, ale otworzyli serce. I kiedy następnym razem zobaczymy żółtego motyla, uśmiechnęli się – wiedząc, że ktoś, kto kochał nas bezgranicznie, nadal jest blisko.
Recenzowała

Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.
Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!
Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.
Komentarze
Prześlij komentarz