[recenzja książki] Natasza Socha: Zanim odlecą anioły

Istnieją książki, które nie próbują nas porwać, lecz raczej zatrzymać. Nie wciągają w wir zdarzeń, lecz pozwalają usłyszeć cichy szum życia — tego, które toczy się obok nas, w rytmie dnia i nocy, między jednym oddechem a drugim. Taką właśnie powieścią jest "Zanim odlecą anioły" Nataszy Sochy. Nie spektakularną, nie widowiskową, a jednak tak przenikliwie ludzką, że chwilami przypomina lustro, w którym czytelnik mimowolnie rozpoznaje własne zmęczenie, tęsknotę, niepewność i czułość.

Socha, znana z subtelnego stylu i głębokiej empatii wobec swoich bohaterów, tworzy świat, który na pierwszy rzut oka wydaje się zwyczajny. Miejska przestrzeń, mała restauracja, stara kamienica, kilka postaci — wszystko utrzymane w stonowanych barwach jesieni z notką bożonarodzeniowej atmosfery. A jednak w tej codzienności pulsuje metafizyka, której nie sposób zignorować. Autorka patrzy na świat tak, jak patrzy ktoś, kto nauczył się cenić ciszę. Nie szuka sensacji, nie moralizuje. Jej proza to raczej próba uchwycenia delikatnej równowagi między życiem a trwaniem, między tym, co banalne, a tym, co święte.

To książka skupiona na doświadczeniu, nie na akcji. W centrum nie stoi wydarzenie, lecz moment: zapach bigosu i rosołu, ciepło dłoni, głos sąsiadki za ścianą, światło, które pada na stół. Każdy szczegół ma znaczenie, każdy gest staje się nośnikiem sensu. Socha zdaje się mówić: spójrz uważniej, zanim odlecą anioły, zanim stracisz to, co pozornie nieistotne, a w istocie najważniejsze.

Wielką siłą powieści jest sposób, w jaki autorka łączy realizm z duchowością. To nie jest opowieść religijna, choć tytuł i symbolika mogą sugerować metafizyczny wymiar. To raczej duchowość codzienna — świecka, ludzka, zakorzeniona w gestach troski i wrażliwości. Anioły Sochy nie mają skrzydeł. Nie zstępują z nieba, nie przemawiają głosami proroków. Są obecne w ludzkiej dobroci, w empatii, w nieoczywistych spotkaniach między ludźmi, którzy na pierwszy rzut oka nic ich ze sobą nie łączy.

Pisarka konstruuje fabułę w sposób niezwykle powściągliwy. Nie zdradzając zbyt wiele, można powiedzieć, że to powieść o kilku osobach, których losy splatają się w subtelnej sieci relacji — czasem przypadkiem, czasem przez potrzebę bliskości, a czasem przez samotność, która sama szuka towarzystwa. Socha nie opowiada o wydarzeniach w sensie klasycznym, lecz o procesach wewnętrznych, o przemianach, które dzieją się powoli, niemal niezauważalnie, lecz – poprzez powrót do przeszłości czy analizę relacji międzyludzkich – prowadzą bohaterów ku zrozumieniu siebie i innych.

W tym sensie "Zanim odlecą anioły" przypomina współczesny moralitet bez morału — opowieść o tym, jak człowiek staje się człowiekiem w świecie, który często zapomina o człowieczeństwie. Każda z postaci jest inna, a zarazem każda niesie w sobie coś wspólnego — doświadczenie utraty i pragnienie nowego początku. Socha portretuje ich z niezwykłą czułością, ale też z realizmem, który nie idealizuje. To ludzie z pęknięciami, pełni sprzeczności, słabi, a jednak zdolni do dobra. Ich zwykłość jest ich siłą.

Jednym z największych atutów prozy Sochy jest język. Autorka nie popisuje się stylistycznymi akrobacjami, a jednak każde zdanie ma ciężar i rytm. Styl jest zwięzły, precyzyjny, ale nasycony emocją. Czasem przypomina poezję w prozie, kiedy opis wnętrza czy aktualnych czynności przechodzi płynnie w refleksję o sensie życia. Innym razem staje się niemal dokumentalny — jakby Socha chciała utrwalić chwilę, zanim przeminie. To język czuły, nieoceniający, nasycony melancholią, ale też ironią, która pozwala uniknąć patosu.

Narracja trzecioosobowa, prowadzona z bliska, sprawia, że czytelnik nie tylko obserwuje, ale współodczuwa. Obserwacja Sochy sprawia, że autorka nie stoi nad postaciami, lecz obok nich. Patrzy z poziomu ich spojrzeń, słyszy ich myśli, widzi ich zmęczenie. W tej konstrukcji tkwi siła realizmu psychologicznego — bohaterowie nie są „stworzonymi” postaciami, lecz ludźmi z krwi i kości, tak prawdziwymi, że można by ich spotkać na ulicy.

Co istotne, autorka tworzy narrację, w której banalność codzienności staje się formą metafizyki. To, co małe i zwyczajne, urasta do rangi znaku. Ale Socha pozostaje sobą: nie imituje, nie cytuje, lecz interpretuje świat na własnych zasadach. Jej pisanie jest jak długie spojrzenie — spokojne, uważne, pełne współczucia.

Najbardziej poruszająca jest jednak symbolika tytułu. "Zanim odlecą anioły" — to zdanie można czytać na wielu poziomach. W sensie dosłownym przywołuje obraz czegoś, co przemija: ulotnych istot, które odchodzą, zanim zdążymy je zauważyć. Ale anioły w tej książce to nie istoty z nieba — to metafora ludzkiej wrażliwości, dobra, empatii, zdolności do współodczuwania. Odlecą wtedy, gdy przestaniemy je zauważać, gdy pozwolimy, by codzienność stała się martwa, odarta z emocji.

Socha ostrzega — choć bardzo delikatnie — przed utratą aniołów, czyli przed obojętnością. Jej bohaterowie żyją w świecie, w którym trudno o prawdziwe spotkanie, o rozmowę bez maski. Każdy z nich na swój sposób walczy o to, by nie pozwolić, aby anioły odleciały. Dla jednych będzie to próba odbudowania sensu życia po porażce, dla innych — odzyskanie kontaktu z drugim człowiekiem. Tytuł staje się więc symbolem ludzkiej czujności wobec dobra, które wymaga codziennego pielęgnowania.

To tytuł paradoksalny — bo sugeruje stratę, a zarazem wzywa do działania. „Zanim” to słowo graniczne, zawieszone między tym, co jeszcze trwa, a tym, co już znika. W tym jednym słowie mieści się cała filozofia Sochy: doceniaj, póki masz. Patrz, póki widzisz. Kochaj, póki możesz. Bo anioły — w znaczeniu dobra, czułości, człowieczeństwa — nie trwają wiecznie, jeśli nie są karmione uwagą.

Powieść Nataszy Sochy można też czytać jako studium samotności współczesnego człowieka. Ale to nie samotność katastroficzna — raczej stan zawieszenia, który daje szansę na refleksję. Bohaterowie jej książki uczą się być sami, żeby móc być razem. Uczą się słuchać siebie i innych. W ich milczeniu, w ich gestach jest więcej prawdy niż w tysiącu słów. Socha subtelnie pokazuje, że samotność nie musi być wyrokiem — może być początkiem duchowego dojrzewania.

Powieść ma też wyraźny wymiar socjologiczny. Autorka portretuje współczesne miasto nie jako przestrzeń anonimową, lecz jako mikrokosmos relacji, w którym każde mieszkanie jest jak osobny wszechświat. Sąsiedzi, którzy się słyszą, ale się nie znają; ludzie, którzy mijają się w korytarzach, w sklepach, w restauracjach — wszyscy zanurzeni w swoich małych dramatach i cichych tęsknotach. Socha wnika w tę tkankę codzienności z czułością antropolożki. Każde słowo, każdy dialog, każdy gest ma tu znaczenie.

W tle tej opowieści pobrzmiewa również temat ekonomicznej i emocjonalnej kruchości współczesnego życia. Bohaterowie zmagają się nie tylko z pustką duchową, ale też z realiami pracy, braku stabilności, utraty sensu w świecie, w którym wartość człowieka mierzy się produktywnością. Socha ukazuje, jak w takim świecie rodzi się tęsknota za autentycznością — za relacjami, które nie są transakcją.

Nie sposób nie zwrócić uwagi na strukturę emocjonalną powieści. Socha operuje kontrastem: smutek i humor, rezygnacja i nadzieja, absurd i powaga. W wielu scenach pojawia się ciepła ironia, która ratuje bohaterów przed rozpaczą. W tym sensie autorka potrafi opowiadać o rzeczach trudnych z dystansem, a nawet z uśmiechem. To właśnie ten balans między powagą a lekkością czyni jej prozę wyjątkową.

Czytając "Zanim odlecą anioły", trudno oprzeć się wrażeniu, że Socha napisała książkę o sensie małych rzeczy. W świecie, który przyspieszył do granic absurdu, przypomina, że czasem wystarczy zatrzymać się, by dostrzec, że życie toczy się nadal — mimo porażek, mimo rozczarowań, mimo codziennych klęsk. W tej powieści każdy gest ma wagę symbolu: filiżanka herbaty, rozmowa z dzieckiem o tradycji jedzenia ryb w Wigilię czy przepis na bigos. To nie są drobiazgi — to znaki istnienia.

Ciekawym wymiarem powieści jest fakt, że bohaterowie po wyrokach znajdują nowe życie w restauracji, gotując dla innych ludzi. To gest, który nie tylko daje im szansę zawodowego i osobistego odbudowania się, ale również staje się symbolicznym aktem naprawy i przynależności. Czy jest to moralnie dopuszczalne? Socha nie stawia prostych ocen — pokazuje raczej złożoność etyczną sytuacji. Bohaterowie nie wykorzystują swojej przeszłości, nie są obiektem społecznej manipulacji; w ich pracy w restauracji chodzi o zwykłe, codzienne czynienie dobra, o przywracanie sensu życia poprzez troskę o innych. Ich doświadczenie uczy, że człowieczeństwo nie jest zerwane przez wyrok — można je odbudować w codziennym działaniu.

Do tej historii wkracza również wątek dziennikarki, która opisała sytuację w artykule, wywołując medialną aferę. Socha subtelnie porusza problem etyki dziennikarskiej: publikacja, choć prawdziwa, nie była neutralna w skutkach i stawia pytania o granice wrażliwości wobec osób, które próbują rozpocząć nowe życie. Czy była to decyzja etyczna? Autorka nie daje jednoznacznej odpowiedzi — zamiast tego pokazuje konsekwencje medialnej ingerencji i napięcie między prawem opinii publicznej do informacji a prawem jednostki do odbudowy życia.

Nieoczekiwanie jednak media społecznościowe w tym samym czasie stają się narzędziem ratunku. Restauracja, początkowo obłożona krytyką, dzięki zasięgowi postów, zdjęć i filmików publikowanych przez influencerów, przyciąga młodych ludzi, którzy pragną wspierać projekt i doświadczać codziennej zwyczajności z ciepłem i empatią. Wielu z nich wchodząc do wnętrza restauracji, w którym królują zapachy i przepisy pamiętające babcie bohaterów, odkrywa smak tradycji — tych drobnych rytuałów kulinarnych i gestów opieki, które w ich własnym życiu zdążyły już zaniknąć. Przede wszystkim jednak w tym doświadczeniu obecna jest lekcja wybaczania: zarówno bohaterowie próbują wybaczyć sobie dawne winy, jak i młodzi goście uczą się dostrzegać wartość człowieka nie przez pryzmat jego przeszłości, lecz poprzez codzienne gesty dobra i obecności. Ta wzajemna wymiana, między doświadczonymi przez życie a młodym pokoleniem, staje się aktem naprawy — mostem między winą a zrozumieniem, między błędem a odkupieniem.

W tym paradoksie Socha ukazuje nową moralność współczesnego świata — po aferze rodzi się solidarność, a wirtualna społeczność staje się katalizatorem nadziei i odbudowy. W tym sensie powieść staje się refleksją o społecznym odbiorze ludzkiej przemiany, o tym, jak łatwo wywołać skandal, ale też jak w zaskakujący sposób media, nowe technologie, pamięć o przeszłości i zdolność wybaczania mogą stać się siłą uzdrowienia i integracji. To subtelna lekcja empatii wobec tych, którzy zaczynają życie od nowa, pokazana w tonie, który łączy realizm z delikatną metafizyką codzienności.

W zakończeniu Socha zostawia czytelnika nie z rozwiązaniem, lecz z pytaniem. Nie o to, co stanie się z bohaterami, lecz co stanie się z nami — czy zdążymy dostrzec nasze własne anioły, zanim odlecą. To pytanie brzmi długo po lekturze, bo "Zanim odlecą anioły" to książka, która nie domyka się na ostatniej stronie. Jej echo zostaje w myślach, w codziennych gestach, w sposobie patrzenia na świat.

To proza, która uczy uważności i pokory wobec zwyczajności. W świecie zdominowanym przez hałas i pośpiech, Natasza Socha przypomina, że cisza też jest formą mądrości, a spokój może być rewolucją. "Zanim odlecą anioły" to nie tylko literacka opowieść, ale też egzystencjalny manifest: żeby żyć, trzeba być obecnym.

Pod względem artystycznym książka zachwyca spójnością. Nie ma tu zbędnych wątków, nie ma pośpiechu ani fałszywego dramatyzmu. Każdy dialog, każdy opis wnosi coś do całości — buduje rytm powieściowy, który przypomina oddech: powolny, równy, kojący. To literatura medytacyjna, wymagająca skupienia, ale też hojnie wynagradzająca czytelnika, który pozwoli się jej prowadzić.

W literackim pejzażu współczesnej prozy polskiej, gdzie królują powieści szybkie, ironiczne, często nastawione na efekt, Socha jawi się jako autorka innej wrażliwości — powolnej, empatycznej, skupionej na człowieku. Nie moralizuje, nie diagnozuje, nie epatuje. Jej narzędziem jest czułość — i to właśnie ona staje się najważniejszym językiem tej powieści.

Czytając "Zanim odlecą anioły", odnosi się wrażenie, że to książka napisana z miłości do ludzi — mimo wszystko. Z miłości do ich nieporadności, ich błędów, ich słabości. To powieść, która mówi: tak, jesteś niedoskonały, zmęczony, zniechęcony, ale dopóki potrafisz dostrzec dobro — twoje anioły jeszcze nie odleciały.

"Zanim odlecą anioły" to nie tylko tytuł książki. To zdanie, które można potraktować jak przestrogę, modlitwę i deklarację zarazem. W jego brzmieniu kryje się wszystko, co najważniejsze w prozie Sochy — świadomość, że dobro i piękno są kruche, że trzeba je pielęgnować każdego dnia, zanim znikną. To powieść o tym, jak łatwo stracić wiarę w ludzi — i jak trudno ją odzyskać. Ale też o tym, że czasem wystarczy drobny gest, jedno słowo, by świat znów nabrał barw.

To książka o ludziach, w których "anioł się zmaga z diabłem, a walkę tę nazywamy życiem". Natasza Socha przypomina, że dopóki w nas coś się zmaga, dopóki walczymy o sens, dopóki potrafimy kochać i współczuć — anioły jeszcze nie odleciały.

Recenzowała


Chcesz podzielić się ciekawym newsem lub zaproponować temat do rozmowy albo żebym przeczytała i zrecenzowała Twoją książkę? Skontaktuj się ze mną, pisząc maila na adres: sylwia.cegiela@gmail.com.

Dziękuję, że przeczytałaś/eś ten artykuł do końca. Jeśli chcesz być na bieżąco z kolejnymi nowościami wydawniczymi lub ciekawymi historiami, zapraszam do mojego serwisu ponownie!

Publikacja objęta jest prawem autorskim. Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i rozpowszechnianie tylko i wyłącznie za zgodą Autorki niniejszego portalu.

Komentarze


Wyróżnione recenzje